Przejdź do zawartości

Przejdź do spisu treści

Mikronezja

Mikronezja

Mikronezja

Raj. Słowo to może ci przywodzić na myśl tropikalną wyspę pokrytą bujną roślinnością, błękitne niebo, palmy kołysane łagodnym wietrzykiem, białe piaszczyste plaże, przezroczyste wody oceanu, różnokolorowe ryby i cudowny zachód słońca. Taki opis raju pasuje do Mikronezji, gdyż jej piękno wprost zapiera dech w piersi.

Niemniej zdarzają się tu również rzeczy, które nikomu nie kojarzą się z rajem. Wyspy te zostały straszliwie spustoszone podczas okrutnych działań II wojny światowej, a dzisiaj Mikronezyjczycy zmagają się z trudnościami gospodarczymi, z przestępczością i chorobami. Coraz więcej osób uświadamia sobie, że aby wyspy naprawdę mogły kiedyś stać się rajem, trzeba wcześniej rozwiązać mnóstwo odwiecznych problemów ludzkości.

Mikronezja — wielobarwna mozaika

Mikronezję tworzą rozmaite archipelagi — każdy z nich ma inny urok i odrębną kulturę, a także osobny język, niezrozumiały nawet dla mieszkańców sąsiednich wysp.

Nie ma czegoś takiego jak typowa wyspa mikronezyjska. Niektóre są bogate, inne biedne. Poszarpane wyspy wulkaniczne, jak choćby Pohnpei (Ponape), wznoszą się niemal na 1000 metrów, gdy tymczasem niektóre maleńkie atole są tak płaskie, że wystają zaledwie metr ponad poziom morza. Właśnie takim atolem jest Majuro, należący do Wysp Marshalla. Niekiedy podczas sztormu przez sporą część wysepki przewalają się fale.

Mikronezyjczycy są ludźmi sympatycznymi i życzliwymi. Wielu żyje z roli i z morza. Żywią się płodami zebranymi z rodzinnych gospodarstw, niekiedy hodują kurczaki lub świnie, a prócz tego łowią w oceanie ryby.

Jak się przypuszcza, te odległe wyspy początkowo zasiedlili żeglarze płynący na wschód z Azji oraz na zachód z Melanezji. Pierwszymi mieszkańcami Zachodu, którzy dotarli do Mikronezji, byli w XVI wieku hiszpańscy odkrywcy. Przynieśli ze sobą swoją religię. Kościół katolicki mocno zapuścił korzenie na większości wysp. Obok niego działa tu pewna odmiana protestantyzmu, przywieziona przez misjonarzy chrześcijaństwa pod koniec XIX wieku.

GUAM: okno na świat

Mikronezja (czyli „małe wyspy”) obejmuje jakieś 2000 rozproszonych wysp, z których około 125 jest zamieszkanych. Zajmuje obszar odpowiadający mniej więcej kontynentalnej części USA. Ale wysepki te są tak maleńkie, że ich łączna powierzchnia wynosi zaledwie 3100 kilometrów kwadratowych i jest niewiele większa od najmniejszego stanu USA — Rhode Island.

Bramą Mikronezji jest wyspa Guam, skąd można dolecieć samolotem na wiele innych wysp. Spośród 470 000 Mikronezyjczyków na Guamie mieszka 150 000. Ta największa wyspa Mikronezji ma 51 kilometrów długości. Jest też najnowocześniejsza. Zatłoczone drogi i pośpiech wyróżniają ją od innych wysp, na których tempo życia jest znacznie wolniejsze.

Mocarstwa militarne już od dawna wysoko cenią strategiczne położenie tej wyspy na Oceanie Spokojnym. Dziś mieści się tu amerykańska baza wojskowa, która zajmuje jedną trzecią wyspy. Jednakże Guam ma także strategiczne znaczenie dla rozprzestrzeniania dobrej nowiny o Królestwie Bożym. W tutejszym Biurze Oddziału Towarzystwa Strażnica drukuje się w 11 językach publikacje krzewiące wiedzę biblijną.

Prawda o Królestwie dociera na „jedną z ostatnich białych plam”

W swym przemówieniu z okazji uroczystego oddania budynków Biura Oddziału na Guamie w kwietniu 1980 roku Milton Henschel z Ciała Kierowniczego nazwał Mikronezję „jedną z ostatnich białych plam” w dziele głoszenia o Królestwie. Ponieważ Mikronezja składa się z mnóstwa rozproszonych wysepek, na których mówi się rozmaitymi językami, ta tropikalna „ostatnia biała plama” okazała się prawdziwym wyzwaniem.

Wierni misjonarze podjęli je jednak i od 40 lat ciężko tu pracują, przejawiając przy tym sporo inwencji. Przez wszystkie te lata na Mikronezji usługiwało co najmniej 175 misjonarzy, co ogromnie przyśpieszyło rozwój dzieła i powstanie 26 zborów skupiających 1300 Świadków, którzy działają obecnie na tych wyspach.

Tylko kilku spośród 63 misjonarzy usługujących dziś na Mikronezji ukończyło Biblijną Szkołę Strażnicy — Gilead. Większość stanowią pionierzy z Filipin i Hawajów, których zaproszono do podjęcia tej służby. Dla wielu oznaczało to zmianę wygodnego życia na bardziej prymitywne. Na niektórych wyspach jest mało porządnych dróg, nie ma elektryczności ani bieżącej wody. Misjonarze są narażeni na wiele dolegliwości i chorób; muszą znosić upał, wilgoć, a niekiedy stawić czoło żywiołom. Prawie cały rok występują tu niszczycielskie tajfuny. Ale misjonarze zbierają wspaniałe owoce swego trudu.

Prawda biblijna rozkrzewiła się na każdej większej wyspie. Wśród pierwszych osób, które przyjęły orędzie Królestwa, byli wpływowi wyspiarze. Na Pohnpei należał do nich Carl Dannis, członek miejscowego parlamentu. Na Kosrae jednym z pierwszych Świadków był Fredy Edwin, władający siedmioma językami i spokrewniony z królem. Augustine Castro, który dawniej kształcił się na księdza, pomógł założyć zbór na Saipanie. A na Guamie były bokser Tony Salcedo wykorzystał swą popularność, by zanosić ludziom orędzie, dzięki któremu mogli się cieszyć pokojem, jakiego nigdy nie zaznawali w tamtejszych uroczych okolicach.

Jak dobra nowina dotarła na Guam

Tony Salcedo nie był pierwszym Świadkiem Jehowy, który przybył na Mikronezję. Kiedy tu dotarł, właściwie nie znał jeszcze prawdy. Przyjechał na Guam z Filipin w roku 1948, bo znalazł tu zatrudnienie, związane z odbudową wyspy ze zniszczeń wojennych. Pracował z kilkoma Świadkami Jehowy, którzy zaczęli mu przekazywać wiedzę biblijną.

W grudniu 1951 roku ci gorliwi bracia zorganizowali pierwszy zbór na Mikronezji, ale w roku 1954 ich firma upadła i wszyscy z wyjątkiem Tony’ego musieli opuścić Guam. Tony zrezygnował z boksu, lecz pozwolono mu zostać, bo ożenił się z miejscową dziewczyną.

W połowie lat pięćdziesiątych zebrania odbywały się w domu Salcedów, a zbór rozrósł się do 12 głosicieli. Ich terenem była cała wyspa. „Co sobota wyruszaliśmy na cały dzień do służby polowej i wkrótce w każdej wiosce wiedziano już, kim jesteśmy” — opowiadał Tony.

Czekały ich uciążliwe warunki

W tamtych czasach Guam w niczym nie przypominał dzisiejszego gwarnego centrum wypoczynkowego. Pierwsi misjonarze skierowani na tę wyspę, Virginia i Sam Wigerowie, dobrze pamiętają swój przyjazd w roku 1954.

„Guam był wtedy w ścisłym tego słowa znaczeniu bazą wojskową” — mówi Sam. „Wojna spustoszyła wyspę; wszędzie walały się bomby, naboje i korodujący sprzęt wojskowy, ciągle jeszcze łapano japońskich snajperów. Mieszkaliśmy z żoną w wynajętym baraku, w którym nie było lodówki, klimatyzatora, łóżka ani innych mebli. Spaliśmy na wojskowych pryczach przykryci moskitierami”.

Wigerowie głosili tak skutecznie, że wkrótce zbór potrzebował większego pomieszczenia na zebrania, toteż wynajęto pustą kaplicę wojskową, którą gruntownie odnowiono. Stała ona naprzeciw katolickiego kościoła. Gdy nasi bracia zawiesili napis „Sala Królestwa”, ksiądz zaprotestował.

Wtedy stało się coś zdumiewającego: podczas niecodziennej burzy piorun zwalił wieżę kościelną i rozbił kilka wizerunków. „Ksiądz oznajmił parafianom, że Bóg chciał uderzyć w Salę Królestwa, ale chybił” — opowiadał brat Wiger. „Gdy mu nie uwierzyli, wymyślił inną historyjkę. Oświadczył, że Bóg uszkodził kościół, bo potrzebują większego i ładniejszego”.

Dotarcie na terytorium powiernicze

Kiedy Wigerów skierowano jako misjonarzy do Japonii, dodatkowe obowiązki przypadły Merle’owi Lowmasterowi — wysokiemu bratu, który często się uśmiechał, ale prawdę zawsze traktował poważnie. W roku 1960 Towarzystwo Strażnica poprosiło go o przeprowadzenie rekonesansu w całej Mikronezji. Ponieważ stanowiła ona terytorium powiernicze USA, potrzebował zezwolenia na tę podróż od wysokiego komisarza, nieużytego grubianina, który mu oświadczył: „Dostanie się pan na terytorium powiernicze po moim trupie”.

Nie trzeba było jednak czekać do jego śmierci. Zaledwie trzy miesiące później wyznaczono nowego komisarza i Merle otrzymał zezwolenie. W ten sposób stał się pierwszym głosicielem orędzia Królestwa na wyspach Saipan, Chuuk (Truk), Pohnpei, Belau oraz Yap.

Osobista pomoc prezesa Towarzystwa

W listopadzie 1962 roku Guam dotknęło nieszczęście: przez wyspę przetoczył się tajfun Karen. Prędkość wiatru przekraczała 300 kilometrów na godzinę. Śmierć poniosło dziewięć osób, a straty materialne sięgały milionów dolarów. Na szczęście nikt z braci nie zginął, ale stracili swą Salę Królestwa. Kiedy już niemal postradali nadzieję, że znajdą nowy obiekt, przyszła im z pomocą niedawno ochrzczona siostra, która wspaniałomyślnie podarowała działkę. Postawiono na niej większą Salę Królestwa, a budowę ukończono w roku 1964 akurat na przyjazd nadzorcy strefy N. H. Knorra, ówczesnego prezesa Towarzystwa Strażnica.

Mając na uwadze danie gruntownego świadectwa w tej części zamieszkanej ziemi, brat Knorr skierował w różne rejony Mikronezji sześciu nowo przybyłych misjonarzy. Powiedział im: „Chociaż te tereny mogą się wam wydawać obce, pamiętajcie, że ciągle jesteście w domu, na planecie Ziemi. Jedynym ‚zagranicznym’ misjonarzem był Chrystus, ponieważ opuścił niebiosa, by służyć tutaj. Pozostańcie na swym terenie, aż dzieło zostanie wykonane!”

Nadzorcy podróżujący już od kilku lat raz do roku objeżdżali te wyspy, docierając na nie statkami handlowymi. Odwiedzali nielicznych jeszcze braci, dawali świadectwo w każdej przystani i udzielali zachęt osobom, które okazały zainteresowanie podczas ich wcześniejszych wizyt. Brat Knorr zaproponował, żeby nadzorca obwodu wybierał się tam dwa razy w roku samolotem.

Nadzorcy podróżujący przyczyniają się do wzrostu

Od roku 1968 te powietrzne wyprawy do Mikronezji odbywał Nathaniel Miller, nadzorca podróżujący z Hawajów. Ponieważ wielu starszych Mikronezyjczyków zna język japoński, a Miller usługiwał w Japonii jako misjonarz, dobrze się nadawał do tego forsownego zadania. Dlaczego forsownego? „Żeby dotrzeć z Honolulu na te wyspy, trzeba było przelecieć w obie strony 14 000 kilometrów” — wspomina.

Gdy przybył na Guam, zastał tu zniechęcony zbór. Nie było wzrostu, a teren opracowywano nieregularnie. Brat Miller zalecił przysłanie na Guam jeszcze czterech misjonarzy i otwarcie drugiego domu misjonarskiego na południowym krańcu wyspy.

W roku 1969 Guam i resztę Mikronezji przydzielono oddziałowi hawajskiemu. Począwszy od roku 1970 koordynator Komitetu Oddziału na Hawajach Robert K. Kawasaki senior również raz do roku odwiedzał Mikronezję i usługiwał na zgromadzeniach obwodowych i okręgowych oraz gościł w domach misjonarskich.

Ta osobista troska duchowych pasterzy szybko przyniosła rezultaty. Na zgromadzenie okręgowe pod hasłem „Ludzie dobrej woli”, które odbyło się na Guamie w roku 1970, przybyło aż 291 osób. Prasa, radio i telewizja codziennie o nim wspominały. Niemniej teren ten wciąż potrzebował więcej pracowników. Skąd ich wziąć?

Robert Fujiwara i jego żona Mildred byli pionierami stałymi na Hawajach i prowadzili sklep spożywczy. Pragnęli jednak służyć tam, gdzie są większe potrzeby. Spełnili to swoje marzenie w roku 1970, gdy z trójką dzieci w wieku od 8 do 16 lat sprowadzili się na Guam. Czy wyszło to na dobre ich rodzinie? Dzieci są już dorosłe, założyły własne rodziny i gorliwie służą Jehowie. Dwoje pracuje w tutejszym Biurze Oddziału, a trzecie jest pionierem. Gdy Fujiwarowie przybyli na Guam, był tam tylko jeden zbór. Cieszą się, że mają swój wkład w to, iż obecnie działa na wyspie dziewięć zborów i jedna grupa, a należą do nich osoby mówiące sześcioma językami. W latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych przybyło tu do pomocy jeszcze kilka innych rodzin.

Łatwy adres Biura Oddziału

W roku 1976 miejscową Salę Królestwa, zbudowaną w roku 1964 i powiększoną w roku 1969, zburzył tajfun Pamela. „Wyspa Guam wyglądała, jakby przejechał po niej walec parowy” — powiedział pewien brat.

Postanowiono nie odbudowywać tamtego skromnego miejsca zebrań, lecz wznieść budynek dla miejscowego oddziału. W obiekcie mającym kształt litery L mieściło się biuro, drukarnia, sześć pokoi mieszkalnych oraz obszerna Sala Królestwa na 400 miejsc, w której można było też organizować zgromadzenia. Mury grubości 20 centymetrów zbudowano z żelazobetonu, żeby wytrzymały napór tajfunów. Pewien brat, który sprowadził się z Hawajów, powiedział: „Sala była tak duża, że wydawało nam się, iż nigdy nie będzie pełna. Na całej wyspie działało wtedy tylko 120 Świadków, więc było naprawdę luźno”. Zaledwie parę lat później ta wielka Sala Królestwa z trudem pomieściła uczestników zgromadzenia.

Pierwszym koordynatorem Komitetu Oddziału na Guamie został brat Miller, znany z mocnego uścisku dłoni i charakterystycznego śmiechu. W skład komitetu weszli również dwaj doświadczeni bracia: Robert Savage, wcześniej nadzorca oddziału w Wietnamie, oraz Hideo Sumida, który był członkiem Komitetu Oddziału na Hawajach.

Po wzniesieniu budynków oddziału wszelka korespondencja przychodziła początkowo na przegródkę pocztową. Jednakże pewnego dnia pojawił się jakiś funkcjonariusz i wyjaśnił, że przydziela adresy, aby poczta mogła być doręczana do domu. Gdy malował na budynku numer 143, brat Miller zapytał o nazwę ulicy. Człowiek ten odpowiedział: „Nie wiem. Zajrzyjmy do planu”. Zaskoczony Miller stwierdził, że władze wyznaczyły w tym miejscu „ulicę Jehowy”.

Samodzielnie wzniesione budynki

Na budowę czekały jeszcze inne obiekty. W początkach lat osiemdziesiątych Jim Persinger z USA doszedł do wniosku, że jego wytwórnia cementu zabiera mu zbyt dużo czasu, toteż postanowił wraz z żoną Jene prowadzić prostsze życie. Zbudowali 15-metrową łódź żaglową mającą betonowy kadłub, której nadali imię Petra, i popłynęli na Guam. Łódź Persingerów okazała się niesłychanie przydatna podczas prac budowlanych.

W latach 1982-1991 na sześciu wyspach Mikronezji wzniesiono domy misjonarskie i Sale Królestwa. Budowę utrudniał brak materiałów. Gdzieniegdzie bracia musieli sami wykonywać bloczki betonowe. Napełniali małą formę mieszanką betonową i czekali, aż zwiąże. Sami sporządzali też kruszywo z rozdrobnionych korali i sami musieli zaopatrywać się w piasek. Materiały i pracowników często przewożono z jednej wyspy na drugą na Petrze. „Gdy budowaliśmy Salę Królestwa na Chuuk, nie dało się tam kupić piasku” — wyjaśnia Jim Persinger. „Płynęliśmy więc na jakąś nie zamieszkaną wysepkę, napełnialiśmy worki piaskiem z plaży, ładowaliśmy je na łódź i wracaliśmy na plac budowy”.

Większość budów na Mikronezji nadzorował Ray Scholze, zajmujący się niegdyś inżynierią wojskową. Do jego najbliższych współpracowników należeli Calvin Arii, Avery Teeple i Miles Inouye, którzy przybyli z Hawajów do pomocy przy budowie nowego Biura Oddziału, a potem postanowili osiedlić się na Guamie. Często na poczekaniu znajdowali rozwiązanie napotykanych problemów.

Dalszy rozwój pod nowym nadzorem

Brat Miller opuścił Guam w roku 1987, gdy się dowiedział o nieuleczalnej chorobie swej żony. Następnym koordynatorem został wysoki, energiczny Arthur White, który był członkiem Komitetu Oddziału na Hawajach i na Guamie, a od roku 1981 przemierzał całą Mikronezję w charakterze nadzorcy okręgu. Pod jego nadzorem w tutejszym oddziale zaszło wiele zmian. Na terenie oddziału wzniesiono dwie dalsze Sale Królestwa, a dzięki rozbudowie ukończonej w roku 1995 uzyskano ogromnie potrzebne pomieszczenia na biura i drukarnię, a także nowe pokoje mieszkalne.

W Komitecie Oddziału usługują też Julian Aki i Salvador Soriano, długoletni misjonarze działający na Mikronezji. Hideo Sumida, który był członkiem pierwszego komitetu i uczestniczył w organizowaniu oddziału, zmarł po wielu latach służby.

Mówienie obcymi językami

Im bardziej Guam się rozwijał, tym więcej przybywało cudzoziemców. W związku z tym przysłano dalszych misjonarzy, by głosili wśród ludzi mówiących po tagalsku, ilokańsku, koreańsku i chińsku.

Gloria i Ernesto Gabrielowie przez 14 lat świadczyli wśród Filipińczyków, którzy stanowią jedną czwartą ludności Guamu. Zbory tagalski i ilokański razem wzięte są większe niż którykolwiek z pięciu tamtejszych zborów anglojęzycznych.

Koreańczyk Jung-Sung Chung przybył na wyspę jako misjonarz w roku 1985. „Było tak upalnie i wilgotno”, wspomina, „że oboje z żoną kilka razy dziennie braliśmy prysznic, by spłukać pot”. Mimo to głosili w upale całymi godzinami i dzięki ich przykładnej wytrwałości powstał mały, lecz silny zbór.

Guamczycy otrzymują gruntowne świadectwo. Jeden Świadek przypada tu średnio na 262 mieszkańców wyspy.

KIRIBATI: znają nas tutaj jako te Koaua

Na Guam prawda o Królestwie dotarła z Filipin, a na Kiribati (znane wówczas jako Wyspy Gilberta) — z Nowej Zelandii. Wyspy te stanowiły kolonię brytyjską i nasza działalność podlegała tu ograniczeniom. Jednakże w roku 1959 Huia Paxton uzyskał jako farmaceuta zezwolenie na pobyt na tych wyspach i pozostał tam do roku 1967. Przekonał się, że jest to grupa pięknych atoli — najczęściej dość wąskich, zawsze zaś gorących i wilgotnych — rozsianych po obu stronach równika.

Ze względu na swą pracę Huia docierał na wszystkie wyspy archipelagu i wraz z żoną Beryl i dwoma synkami szukali okazji, by porozmawiać z ludźmi o Biblii. Podczas pewnej wycieczki jakaś kobieta spytała ich pięcioletniego synka Stephena, czy jego Bóg ma imię. „Tak, nazywa się Jehowa” — odpowiedział. Pobudziło to innych do zadawania pytań. Wkrótce Paxtonowie każdej niedzieli prowadzili studium biblijne z dość liczną grupą zainteresowanych.

Przed powrotem do Nowej Zelandii Paxtonowie zorganizowali specjalne zebranie na nie zamieszkanym atolu. Tego dnia wygłoszono przemówienie do chrztu i pięciu mieszkańców Wysp Gilberta usymbolizowało swe oddanie się Jehowie przez zanurzenie w wodach laguny. Szkoda, że początkowa gorliwość wyspiarzy stopniowo wygasła.

Później pewien mieszkaniec tego archipelagu, Nariki Kautu, wyjechał do Australii uczyć się rachunkowości. W tym czasie studiował również Biblię ze Świadkami Jehowy i zgłosił się do chrztu. „Kiedy w roku 1978 wróciłem z rodziną do kraju, zaczęliśmy się dopytywać, czy na Kiribati nie ma jakichś Świadków Jehowy” — wspomina brat Kautu. Wkrótce uświadomił sobie, że Świadkowie właściwie nie są znani na jego ojczystych wyspach. „Znaleźliśmy jedno starsze małżeństwo i mężczyznę z dziećmi, ale nikt nie organizował zebrań, a w języku gilbertańskim nie było publikacji Towarzystwa” — opowiada. „Zaczęliśmy się spotykać każdej niedzieli. Modliliśmy się, czytaliśmy Biblię, a ponieważ tylko ja znałem angielski, próbowałem objaśniać publikacje Towarzystwa”.

Sala Królestwa — coś więcej niż budynek

W roku 1982 małą grupę na Kiribati wzmocniło skierowane tam małżeństwo misjonarzy — Marina i Paul Tabunigao. Zebrania odbywały się najpierw w domu misjonarskim, a później w szkole. Jednakże Świadków Jehowy nie uważano za „porządną religię”, dopóki w roku 1991 nie zbudowali własnej Sali Królestwa. Większość prac wykonali międzynarodowi ochotnicy, a miejscowa ludność dziwiła się, że „cudzoziemcy” poświęcili czas i pieniądze, by pomóc przy budowie. W ten sposób Sala Królestwa stała się namacalnym dowodem miłości jednoczącej lud Jehowy.

Przyciągnęło to do prawdy wiele osób. Pewna siostra, która zgłosiła się do chrztu krótko po tej budowie, wyznała: „Wielkie wrażenie zrobiło na mnie to, że temu małemu zborowi pomagali goście z zagranicy”. Ten „mały” zbór rozrósł się z 28 głosicieli w roku 1990 do mniej więcej 70 obecnie i należy do najszybciej rozwijających się zborów na Mikronezji.

Książki Towarzystwa wysoko cenione

Niektóre traktaty i broszury były dostępne w miejscowym języku już wcześniej, ale pierwsza książka Towarzystwa — Będziesz mógł żyć wiecznie w raju na ziemi — ukazała się dopiero w roku 1994. „W języku gilbertańskim wydano w sumie niewiele publikacji”, mówi misjonarz Edi Possamai, wiernie usługujący tu z żoną, „a z pewnością żadna nie dorównuje tej książce”.

Podręcznik Żyć wiecznie ukazał się dotychczas w sześciu językach używanych na Mikronezji, a opublikowanie go w języku gilbertańskim było ważnym wydarzeniem. Skłonił on wielu wyspiarzy do studiowania Biblii. Widziano nawet, jak niektórzy zabierali go do kościoła.

Mieszkańcy Kiribati lubią nadawać opisowe nazwy religiom działającym na ich wyspach. Ponieważ protestanci podczas modlitwy zamykają oczy, znani są jako Kamatu, co znaczy „usypiać”. Adwentyści Dnia Siódmego nazywani są Itibongs, czyli „siedem dni”. A jak nazywa się Świadków Jehowy? Te Koaua, co po prostu znaczy „prawda”.

WYSPY MARSHALLA: początki działalności

Świadkowie Jehowy działali już kilkanaście lat na Guamie, gdy pewne dzielne małżeństwo z Ameryki zaniosło dobrą nowinę na Wyspy Marshalla, oddalone od Guamu jakieś 3000 kilometrów na południowy wschód. Nyoma i Powell Mikkelsenowie zamierzali udać się na Wyspy Bahama, by służyć tam, gdzie są większe potrzeby, i z myślą o tym kupili 10-metrową łódź, którą nazwali Integrity. Jednakże zanim wyruszyli w drogę, Powellowi zaproponowano nadzorowanie budowy dużej elektrowni na Wyspach Marshalla. Towarzystwo Strażnica zachęciło go, by przyjął to stanowisko. W owych latach z powodu przeszkód prawnych, utrudniających obcokrajowcom odwiedzanie tych wysp, nie było tam Świadków Jehowy.

Brat Mikkelsen spełniał obowiązki związane z budową elektrowni, ale jednocześnie razem z żoną wykorzystywał okazje do niesienia wyspiarzom pomocy duchowej. W roku 1960 oboje dotarli na atol Kwajalein, a później rzucili kotwicę przy atolu Majuro, gdzie uczyli się języka marszalskiego. Sympatyczni wyspiarze rzadko kiedy nie chcieli ich słuchać i w roku 1964 Nyoma i Powell prowadzili już 12 studiów biblijnych, a jednym z zainteresowanych był Iroij Lap Lap (Dostojny Król) atolu Majuro.

W roku 1965 do Mikkelsenów dołączyli misjonarze Julian Aki i Melvin Ah You i w ciągu zaledwie paru miesięcy ci gorliwi bracia nauczyli się marszalskiego na tyle, że potrafili przedstawić krótkie orędzie; zbudowali również dom misjonarski w kształcie litery A.

Żeby było gdzie przeprowadzać zebrania, urządzono prowizoryczną Salę Królestwa pod grotżaglem z Integrity, rozciągniętym nad kilkoma palikami wkopanymi w ziemię. „W miarę jak nas przybywało, po prostu dodawaliśmy następne żagle” — wyjaśnia brat Mikkelsen. „Najpierw przyszła kolej na bezan, a trochę później na kliwer. Gdy już nie mieliśmy więcej żagli, nadszedł czas na zbudowanie ‚porządnej’ Sali Królestwa”.

Nowi misjonarze robią na wyspiarzach dobre wrażenie

Na początku roku służbowego 1966 bracia Aki i Ah You uznali, że pora lepiej poznać teren, toteż zarezerwowali sobie miejsce na statku handlowym, który zawijał do najdalszych atoli Wysp Marshalla. W tę 24-dniową podróż wybrał się też kaznodzieja protestancki ze swą nowo poślubioną małżonką, który gościł na tych wyspach już trzy lata. Mieszkańców każdego atolu powiadamiano wcześniej przez radio, że wkrótce przybędzie do nich „wielebny” z żoną. Jakże musieli być rozczarowani, gdy kaznodzieja przemawiał przez tłumacza! Nigdy nie próbował się nauczyć języka marszalskiego.

Kiedy kaznodzieja zaczął ostrzegać swych słuchaczy, by unikali „dwóch fałszywych pasterzy” znajdujących się na pokładzie, rozbudził tylko ciekawość tych ludzi, bo chcieli zobaczyć misjonarzy Świadków Jehowy, którzy mówili ich językiem i opowiadali o cudownych rzeczach zapisanych w Słowie Bożym. Nieraz nawet prosili ich: „Zostańcie tu i uczcie nas z Biblii. Zatroszczymy się o was, tylko zostańcie z nami, dopóki nie przypłynie następny statek!”

Nadzorca obwodu przeżywa szok kulturowy

Gdy w roku 1968 nadzorca obwodu Nathaniel Miller wyruszył samolotem z Hawajów, aby złożyć swą pierwszą wizytę na Mikronezji, najpierw przyleciał na Majuro. „Wciąż pamiętam, jak pierwszy raz ujrzałem maleńkie atole Wysp Marshalla” — wspomina. „DC-9 [dwusilnikowy odrzutowiec] podchodził do lądowania, ale po chwili znów wzbił się w powietrze i zaczął krążyć nad lotniskiem. Spojrzałem w dół i zobaczyłem ludzi przepędzających z pasa startowego świnie, uniemożliwiające lądowanie. Inną przeszkodą był zaparkowany samochód. Grupa mężczyzn podniosła go i przestawiła”.

Dla przybysza z Honolulu był to istny szok kulturowy. „Terminal” lotniska na Majuro zbudowano pod gołym niebem z gałęzi palmowych, a pas startowy był zrobiony z korala. „Nie przywykłem do tego, by odłamki korala uderzały o kadłub lądujących samolotów” — opowiada brat Miller. Gdy opuścił pokład, wsadzono go z bagażem na platformę półciężarówki i zawieziono wyboistą, polną drogą do domu misjonarskiego.

Ówczesna Sala Królestwa nie miała ścian, a jedynie blaszany dach rozciągnięty nad ubitą ziemią. „Podczas pierwszej wizyty mówiłem przez tłumacza do mniej więcej 20-osobowej grupki” — wspomina brat Miller. „Przemówienie przerwał duży wieprz, który wtargnął do Sali Królestwa”.

Gdzie naprawdę są umarli?

Kościoły na Wyspach Marshalla popierają niekiedy wręcz niezwykłe wierzenia. Pewnego dnia diakon protestancki William Maddison chciał poddać próbie Juliana Aki i zapytał go: „W Liście do Filipian Paweł napisał, że ‛w imię Chrystusa zegnie się wszelkie kolano tych w niebie, na ziemi i pod ziemią’. Proszę mi powiedzieć: Kim są ci ‚pod ziemią?’” (Filip. 2:10). Kiedy brat Aki wyjaśnił, że chodzi o umarłych, którzy zmartwychwstaną, William się bardzo ucieszył. Nie dawała mu spokoju nauka jego kościoła, że ‛ci pod ziemią’ to ri menanui, „mali ludzie”, którzy według miejscowej legendy wychodzą na powierzchnię tylko pod osłoną nocy.

William zaraz poprosił brata Aki o studiowanie Biblii z jego rodziną, a w roku 1966 wraz z żoną Alminą zgłosił się do chrztu. Od roku 1983 usługuje jako starszy, a jego żona już 28 lat jest pionierką stałą — ma więc na Mikronezji najdłuższy staż w tej służbie.

Tutejsze kościoły uczą również, że piekło to duży żelazny kocioł w niebie, służący do gotowania grzeszników. Sailass Andrike, jak wielu innych, wierzył w tę naukę o „śmierci w niebie”. Kiedy jednak wykazano mu na podstawie Biblii, że umarli wracają do prochu, przyjął prawdę i w roku 1969 dał się ochrzcić (1 Mojż. 3:19). Postarał się o działkę pod nową Salę Królestwa i był pierwszym tłumaczem na język marszalski. W roku 1967 na Majuro utworzono zbór. Kiedy miejscowi bracia, tacy jak William i Sailass mogli wziąć na siebie odpowiedzialne zadania, Julian Aki i nowo przybyły misjonarz Donald Burgess przenieśli się na Ebeye, maleńki atol w zachodniej części Wysp Marshalla.

Na powierzchni mniej więcej czterech kwartałów ulicznych mieszkało na Ebeye zaledwie kilkaset osób. Z czasem jednak perspektywa dobrych zarobków w armii amerykańskiej przyciągnęła tu ponad 8000 osób. Codziennie dojeżdżają do pracy promem na pobliski atol Kwajalein, gdzie znajduje się duża baza wojskowa.

Audycje radiowe

Za pośrednictwem radia głoszono na całej Mikronezji, ale najlepsze rezultaty dało to na Wyspach Marshalla. Radiostacja WSZO, znana jako Złoty Głos Wysp Marshalla, oferowała słuchaczom coś cenniejszego niż złoto. Od roku 1970 starsi ze zboru Majuro przygotowywali co tydzień 15-minutowe przemówienia radiowe w języku marszalskim, przeznaczone zwłaszcza dla mieszkańców odległych atoli. Misjonarze nie mogli powstrzymać uśmiechu, gdy członkowie innych wyznań gwizdali melodię pieśni otwierającej ten program: „Jesteśmy Świadkami Jehowy!”

Nieliczni stali się licznymi

Bracia z Wysp Marshalla dają piękny przykład miłości i gorliwości. Robert Savage, który jako nadzorca podróżujący odwiedzał ten teren pod koniec lat siedemdziesiątych, dobrze pamięta, jak serdecznie witano go wraz z żoną w Sali Królestwa. „Ponad sto osób ustawiało się dokoła i każdy na powitanie ściskał nam rękę. A jak cudownie wychodziły im pieśni Królestwa! Bracia i siostry śpiewali na głosy, bez akompaniamentu, a efekt był wprost zachwycający”.

Eunice i Clemente Areniegowie są misjonarzami 28 lat, a na Wyspach Marshalla usługują od roku 1977 i byli w tym okresie świadkami zdumiewającego wzrostu. Kiedy w roku 1982 przybyli na Majuro misjonarze Julian Kanamu i jego żona Lorraine, z wykładów publicznych korzystało przeciętnie 85 obecnych. Teraz są tam dwa zbory, a na zebrania przychodzi średnio około 320 osób. Co się przyczyniło do takiego rozkwitu? „Wyspy te nie są bynajmniej rajem” — wyjaśnia brat Kanamu. „Ludzie często chorują na serce, kiłę i cukrzycę, duża jest też śmiertelność niemowląt. Niektórzy zapadli już na AIDS. Wielu jest rozczarowanych i daje posłuch prawdzie”.

SAIPAN: podjęcie wyzwania

Prawda wspaniale się rozkrzewia także na wyspie Saipan. Ale nie zawsze tak było. Pierwsi misjonarze w dzień byli obrzucani kamieniami, a w nocy spali w „nawiedzonym” domu. Trzeba było dopiero tajfunu, żeby orędzie Królestwa w końcu zadomowiło się na tym trudnym terenie.

Kiedy Kay i Ernest Manionowie przybyli na Saipan w 1962 roku, na wyspie niepodzielnie panował Kościół katolicki. Miejscowa ludność nie znała żadnej innej religii, więc by utrzymać taki stan rzeczy, najwyższy rangą duchowny podobno zniszczył parę egzemplarzy Biblii będących własnością parafian. W rezultacie ludzie właściwie nie mieli zaufania do tej Księgi, a tylko niewielu widziało ją na własne oczy.

Teren okazał się tak trudny, że gdy w roku 1966 Manionowie musieli opuścić Saipan, mieli tylko jedne obiecujące odwiedziny. Ich dzieło podjęli Sharon i Robert Livingstone’owie.

„Gdy zjawialiśmy się na jakiejś ulicy, często zamykały się wszystkie drzwi i okiennice, toteż nieraz całe przedpołudnie nikt nam nie otworzył” — wspomina brat Livingstone. „Chłopcy obrzucali nas z daleka kamieniami, a Sharon często była narażona na sprośne wyzwiska i gesty. Niektórzy szczuli nas psami, starsze kobiety zaś żegnały się na nasz widok znakiem krzyża, chyba żeby uchronić się od złego”.

Czyżby misjonarze mieli opuścić wyspę?

Na całej Mikronezji rozpowszechniony jest spirytyzm, a dom misjonarski wynajęty na Saipanie stał na uboczu i nocami działy się tam różne dziwne rzeczy. W końcu misjonarze przeprowadzili się do domu, który był położony w idealnym miejscu — nad oceanem i blisko głównej drogi.

Po pięciu latach głoszenia na Saipanie dobrej nowiny zorganizowano publiczną projekcję filmu Towarzystwa. Przybyła tylko jedna osoba — kobieta, która studiowała z przerwami cztery lata, a i tak nieraz chowała się przed misjonarzami. W ciągu dwóch lat spędzonych na swym terenie rzadko kiedy udawało im się z kimś porozmawiać. Czyżby mieli ‛strząsnąć proch ze swych stóp’ i opuścić Saipan? (Mat. 10:14).

Tajfun przekonuje ludzi, by zaczęli słuchać

W roku 1968, gdy misjonarzom wydawało się, że nikt nigdy nie będzie ich tu słuchał, niszczycielska wichura skłoniła ludzi do zwrócenia uwagi na to, co mówią Świadkowie Jehowy. Tajfun Jean sunął przez Saipan z prędkością 300 kilometrów na godzinę i zniszczył 90 procent zabudowań na wyspie. „Myślałam, że to już Armagedon” — przyznała wspomniana kobieta, która tak długo studiowała Biblię.

„Dokładnie pamiętam, jak kuliliśmy się pod stołem kuchennym” — opowiadał brat Livingstone. „Z przerażeniem patrzyliśmy, jak pod naporem wiatru sufit i ściany rytmicznie się nadymają. Hałas przypominał huk startującego odrzutowca połączony z hurkotem pociągu towarowego. Modliłem się, by Jehowa rozciągnął nad nami swój namiot ochronny. Ale żeby Sharon słyszała, co mówię, musiałem z całych sił krzyczeć do jej ucha”.

Czy ta modlitwa została wysłuchana? Chociaż pobliska katolicka szkoła i klasztor zostały całkowicie zniszczone, stary drewniany dom misjonarski Świadków Jehowy nie doznał uszczerbku. Tajfun przetoczył się w godzinach porannych, a wieczorem tego samego dnia obchodzono coroczną uroczystość Pamiątki, czyli Wieczerzy Pańskiej. Na całej wyspie panował zamęt, tylko w domu misjonarskim cztery osoby spotkały się w spokoju przy lampie naftowej. Wielu wyspiarzy zaczęło się zastanawiać, czy Bóg nie zesłał tej wichury, by ich ukarać.

Wytrwałość nagrodzona

Kobieta, która studiowała cztery lata, w końcu stanęła po stronie prawdy i 4 lipca 1970 roku dała się ochrzcić. W tym samym dniu zostali również ochrzczeni Taeko i Augustine (Gus) Castro. Swego czasu Gus uczył się na księdza, natomiast Taeko od dawna poszukiwała prawdy. Gdy ją znalazła, od razu zaczęła chodzić na zebrania.

Gus, spokojny i dystyngowany Czamorro, nie tak łatwo dał się przekonać. „Co niedziela zapraszano mnie na zebranie, ale odmawiałem, ponieważ bałem się ludzi” — przyznał. „Nie chciałem, by mnie tam widziano. Przyjaźniłem się z księżmi, a moi rodzice byli żarliwymi katolikami. Pomyśleliby, że oszalałem”.

Kiedy wysłano go na półroczne szkolenie zawodowe na Hawaje, wydawało mu się, że wreszcie wybrnął z kłopotliwego położenia. Jednakże pewnego dnia znalazł pod drzwiami karteczkę od miejscowego pioniera z prośbą o telefon. Misjonarze z Saipanu napisali do przyjaciół na Hawajach, by się skontaktowali z Gusem. Kilka razy odrzucił propozycję studium, ale pionier był wytrwały. Powiedział, że jeśli godzina tygodniowo to dla niego za dużo, mogą studiować 30 minut.

„W końcu zgodziłem się na 15 minut — wspomina Gus. „Ale nie dlatego, by poznać Biblię. Chciałem jedynie znaleźć jakiś błąd i przerwać studium”. Jego plan spalił jednak na panewce. Studium okazało się tak interesujące, że wkrótce poprosił o godzinne spotkania dwa razy w tygodniu.

Brat Castro od lat usługuje jako starszy w zborze na Saipanie. Jego pierworodny syn pracował trzy lata w bruklińskim Betel, a najstarsza córka ukończyła w roku 1990 Szkołę Gilead i została misjonarką. Inny syn jest teraz starszym w zborze, a druga córka — pionierką.

Obłuda kościoła pomaga niektórym poznać prawdę

Kilka czynników miało wpływ na to, że teren na Saipanie stał się bardziej podatny. Między innymi zaczęto podziwiać niezmordowaną postawę Świadków Jehowy. Przed laty pewien urzędnik terytorium powierniczego zauważył, że ich działalność wywołuje w tamtejszym środowisku niemałe poruszenie, toteż spytał brata, jak liczny jest zbór. Gdy usłyszał, że składa się z 12 głosicieli, odparł: „Dwunastu? Z tego, co ludzie mówią o was na Saipanie, wynikałoby, że musi was być ze stu”.

Również obłuda Kościoła katolickiego skłoniła pewnych ludzi do zwrócenia uwagi na orędzie Królestwa. Kiedyś księża mówili ludziom, że „protestanci są źli jak Diabeł”. Później oświadczyli parafianom, iż Świadkowie Jehowy są „gorsi od protestantów”, więc szczere osoby zadały sobie pytanie: „Czy może być coś gorszego od Diabła?”

Stosunek ludzi do prawdy zmienił się tak radykalnie, że dzisiaj na Saipanie jeden głosiciel przypada na 276 mieszkańców, co stanowi jeden z najlepszych wyników na Mikronezji. W roku 1991 zakończono budowę betonowej Sali Królestwa na 350 miejsc, w której zgromadzają się teraz dwa duże zbory — angielski i tagalski.

Dynamiczny rozwój dobrej nowiny na Tinianie

Niecałe dziesięć kilometrów od Saipanu leży wysepka Tinian, dokąd dobra nowina dotarła w następnej kolejności. Ludzie interesujący się historią II wojny światowej pamiętają, że właśnie stąd wystartował w roku 1945 amerykański bombowiec B-29 Enola Gay, który zrzucił bombę atomową na Hirosimę. Począwszy od roku 1970 Świadkowie Jehowy z Saipanu od czasu do czasu spędzali tu weekendy i rozpowszechniali Strażnicę oraz Przebudźcie się! Czasopisma te wykazywały, że zgodnie z postanowieniem Jehowy nadszedł czas, aby miłośnicy prawości ze wszystkich narodów przekuli swe miecze na lemiesze i już więcej nie uczyli się sztuki wojennej (Izaj. 2:4).

Jednakże aż do roku 1992, kiedy na Tinian przybyli małżonkowie Lee i Robert Moreaux, którzy wcześniej pracowali w Irlandii, nie mieszkali tu żadni Świadkowie Jehowy. Niemniej ziarno zostało zasiane.

Joseph Manglona, syn burmistrza pochodzący z rodziny o sporych wpływach politycznych, do której należało też kilku innych członków miejscowej elity, docenił treść Strażnicy Przebudźcie się!, przekonał się, iż znalazł prawdę, i zaczął o niej opowiadać innym. Żeby odwieść go od chrztu, krewni zaoferowali mu dobrze płatną posadę państwową, która zapewniałaby dostatnie życie jego żonie i dwojgu dzieciom. Jednakże Joseph odrzekł: „Jehowa Bóg wkrótce usunie wasze rządy. Dlaczego więc miałbym piastować w nich jakieś stanowisko?” Dzięki tej nieugiętej postawie jakiś czas później kilku krewnych zdecydowało się przyłączyć do niego w służbie dla Jehowy.

Zainteresowanym sumiennie udzielano pomocy i zaledwie po dwóch latach powstał na wyspie prężny zbór składający się z 24 głosicieli. Dzisiaj na Tinianie funkcjonuje dom misjonarski i Sala Królestwa.

CHUUK: początki w baraku

Następnym po Saipanie zakątkiem Mikronezji, na którym zaczęli pełnić służbę misjonarze Towarzystwa Strażnica, były wyspy Chuuk (dawniej Truk). W roku 1961 krótko gościł na nich Merle Lowmaster, a w roku 1965 zamieszkali tu Lillian i Paul Williamsowie — pierwsi spośród przeszło 30 misjonarzy, którzy dostosowali się do tutejszych prymitywnych warunków.

Kiedy w roku 1965 Williamsowie przyjechali na główną wyspę Moen, mieli trudności ze znalezieniem kwatery, a to wskutek nietolerancji religijnej. W końcu właściciel pewnego sklepu wynajął im połowę swego baraku. Tak bardzo zezłościło to księży katolickich, że udali się prosto do naczelnika wioski i zażądali wydalenia Świadków Jehowy z wysp. Usłyszeli jednak: „Przed laty przybyliście tutaj i uczyliście nas, że trzeba się nawzajem miłować. Dlaczego więc teraz każecie nam kogoś nienawidzić?” Księża nie potrafili nic na to odpowiedzieć, toteż misjonarzom pozwolono zostać.

Szybko znaleźli zainteresowanych i wkrótce prowadzili 30 studiów. W czasie II wojny światowej wyspy te były ważną bazą morską Japonii. Bombowce amerykańskie zniszczyły tu sporą część floty japońskiej i dzisiaj do laguny Chuuk zjeżdżają nurkowie z całego świata i przeszukują podwodne cmentarzysko okrętów i samolotów. Kto poświęci nieco czasu na poznanie mieszkańców archipelagu, tego zaciekawi jeszcze coś — ich oryginalne i zabawne imiona. Można tu spotkać osoby noszące imię Piwo, Szept, Kłódka czy Śnieżka. Pewien mężczyzna nazwał swych trzech synów Sardynka, Tuńczyk i Szynka.

Jedną z pierwszych osób, które zaczęły studiować z Williamsami, była Kiyomi Shirai, żona właściciela sklepu, gorliwa protestantka i przewodnicząca Chrześcijańskiego Stowarzyszenia Młodzieży Żeńskiej (YWCA). Mąż nie chciał, by zmieniała religię, toteż gdy została ochrzczona jako Świadek Jehowy, wystąpił o separację. O chrzcie Kiyomi mówiła cała wyspa, między innymi dlatego, że odbył się w oceanie i wszyscy mogli go zobaczyć. Po dziś dzień na niektórych wyspach Mikronezji chrztu dokonuje się w oceanie.

Kiedy mąż ją zostawił, Kiyomi przeprowadziła się na pobliską wyspę Dublon, należącą do tego samego archipelagu. Gorliwie głosiła i wkrótce opracowała całą wyspę z wyjątkiem jednego domu położonego na szczycie wzgórza. Omijała go, bo mieszkała tam stara kobieta znana jako medium. Jednakże pewnego dnia coś skłoniło Kiyomi do wspięcia się na to wzgórze. Ku jej zaskoczeniu owa staruszka, Amiko Kata, chętnie przyjęła orędzie biblijne i z czasem również została gorliwą pionierką.

Mnóstwo sióstr, ale mało braci

Świadkowie Jehowy z wysp Chuuk stoją przed szczególnym wyzwaniem. Do zboru należy niewielu mężczyzn, zwłaszcza samotnych! Miejscowych braci jest zaledwie dwóch i obaj są żonaci. Na wyspach panuje matriarchat, a większość mężczyzn ma opinię niemoralnych pijaków i awanturników. Tłumaczy to, dlaczego jedynymi starszymi w małych zborach na trzech wyspach — Moen, Dublon i Tol — jest dziś pięciu misjonarzy. Zanim przybyli tu na pomoc, zbór na Moen składał się przez jakiś czas z 23 kobiet.

„Bywa to prawdziwą próbą dla naszych sióstr” — mówi David Pfister, jeden z tych misjonarzy. „Dorastające dziewczyny chciałyby mieć dużo dzieci, tymczasem w naszym zborze nie ma młodych mężczyzn, których mogłyby poślubić. Niektóre siostry głęboko miłują Jehowę i stosują się do rady biblijnej, by ‛pobierać się tylko w Panu’ (1 Kor. 7:39). Innym jednak przeszkadza ona w służeniu Jehowie”.

Salvador Soriano, należący obecnie do Komitetu Oddziału na Guamie, spędził 14 lat jako misjonarz na wyspie Dublon, gdzie był jedynym bratem. Mówi: „Przypominały mi się słowa z Psalmu 68:12, gdzie jest mowa o wielkim zastępie zwiastunek dobrej wieści”.

Niezwykły transport do Sali Królestwa

Na całej Mikronezji misjonarze z reguły podwożą innych na zebrania samochodami lub półciężarówkami, lecz pewną formę transportu wypróbował chyba tylko Barak Bowman. Kiedy pewna chorowita i otyła siostra mająca 70 lat nie mogła już pokonywać pieszo trzykilometrowej drogi do Sali Królestwa, Barak zastanawiał się, jak jej pomóc. „Chętnie podwiózłbym cię na zebranie”, powiedział jej, „ale mam tylko taczkę”. Ku jego zaskoczeniu odrzekła: „Dobrze, wcale mi to nie przeszkadza”.

Można sobie wyobrazić, jak wyglądali w drodze na zebranie i ile wysiłku kosztowało to Baraka! Wychodził z domu o siódmej rano z pustą taczką i docierał do Sali razem z siostrą o wpół do dziesiątej — akurat gdy się rozpoczynał program.

Gorliwa służba Świadków Jehowy i ich docenianie zebrań wydały dobre owoce. W roku 1995 liczba obecnych na Pamiątce na wyspach Chuuk dziesięciokrotnie przekroczyła liczbę Świadków!

POHNPEI: uprawianie duchowej roli

Adela i William Yapowie nie byli pierwszymi Świadkami, którzy postawili stopę na Ponape (obecnie Pohnpei), jednej z największych wysp na środkowym Pacyfiku. W roku 1961 trochę głosił tutaj Merle Lowmaster, a na początku roku 1965 przebywał wystarczająco długo, by wynająć opuszczony sklep, w którym można było urządzić dom misjonarski. Kiedy jednak przyjechali tu Yapowie, musieli użyć maczet, żeby dostać się do środka. „Wycinanie tego, co powyrastało przez sześć lat, zabrało nam kilka dni” — mówi William. „Nikt się nie zajmował tym budynkiem, toteż wprost roiło się w nim od najrozmaitszych gadów i robaków”.

Yapowie tryskali energią i szybko zjednali sobie szacunek jako odważni i niestrudzeni głosiciele. Dali świadectwo między innymi gubernatorowi wyspy. Udostępnili mu egzemplarz Przekładu Nowego Świata. Podobała mu się przejrzystość tego tłumaczenia, ale miał skłonność do osądzania książki na podstawie okładki. Kiedyś powiedział, że publikacja z zieloną okładką „nie wygląda na Biblię”, toteż Yapowie wymienili mu ją na wydanie luksusowe w czarnej oprawie z pozłacanymi brzegami. Ta nowa Biblia tak przypadła mu do gustu, że odtąd posługiwał się nią do składania przysiąg i udzielania ślubów.

Od „kuchennego kościoła” do Sali Królestwa

W roku 1966 Carl Dannis, były członek miejscowego parlamentu, podarował połowę swej ziemi pod budowę pierwszej Sali Królestwa na Pohnpei. Carl należał do polityków inteligentnych i podziwianych, był mężczyzną niskiego wzrostu o jasnobrązowej cerze i przyjaznych, ciemnoniebieskich oczach. Jego żona, Rihka, urodziła się jako córka ostatniego króla wyspy Mokil. Oboje studiowali Biblię kilka razy w tygodniu przy świetle lamp naftowych i szybko zgłosili się do chrztu.

Zanim zbudowano Salę Królestwa, wszystkie pięć zebrań zborowych przeprowadzano w języku angielskim w domku, gdzie mieściła się kuchnia Dannisów, toteż niektórzy z tutejszych mieszkańców nazywali tę grupkę Świadków „kuchennym kościołem”. Na zebrania przychodziło niecałe dziesięć osób. Kiedy śpiewali pieśń „Od drzwi do drzwi”, którą przetłumaczyli na język ponapeański, sąsiedzi kpili: „To chyba mrówki śpiewają”.

Misjonarze spojrzeli świeżym okiem na możliwości swego terenu, gdy burmistrz zezwolił im wyświetlić na boisku baseballowym film o międzynarodowym kongresie zorganizowanym w Nowym Jorku w roku 1958. Projekcję zapowiadano kilka tygodni przez radio i w wyznaczonym czasie na niewielkie boisko napłynęły całe tłumy. Ekran zrobiono z nakrochmalonego prześcieradła rozciągniętego między słupkami, toteż film można było oglądać z obu stron. Ile osób przybyło? Około 2000 — jedna szósta mieszkańców wyspy!

Od tamtej pory ‛śpiew mrówek’ rozlega się coraz donośniej i obecnie w wygodnej Sali Królestwa spotyka się co niedziela przeszło 130 osób.

BELAU: mnóstwo wysepek

Podczas pierwszej podróży w te okolice, rozpoczętej w roku 1961, Merle Lowmaster dotarł też na archipelag Palau (obecnie Republika Belau). W roku 1967 skierowano tu misjonarzy Jeri i Amosa Danielsów, absolwentów Szkoły Gilead. Wydawało im się, że przybyli na koniec świata. „Kiedy samolot doleciał do Palau”, wspominał Amos, „wracał potem na Guam. Palau leżało na samym końcu jego trasy”.

Jak się dowiedzieli, Belau składa się z mniej więcej 300 uroczych wysepek, do których należy ulubiona przez turystów grupka Rock Islands. Porośnięte gęstą roślinnością wysepki wyglądają jak zielone grzyby wyrastające z morza.

Wieśniacy chodzą od drzwi do drzwi

Danielsowie zaczęli się uczyć języka palauańskiego, a jednocześnie głosić od domu do domu. Ku ich zdumieniu ciekawscy wieśniacy nie odstępowali ich na krok i przysłuchiwali się rozmowom z sąsiadami.

Jedno z pierwszych studiów zostało założone z synem naczelnika wsi Ngiwal, leżącej na odległej wyspie. Gdy tylko mógł, przypływał na wyspę Koror, na której mieszkali misjonarze. Ciągle jednak nalegał, żeby odwiedzili jego wieś i porozmawiali z jej mieszkańcami. Danielsowie nie mieli jednak na to zbytniej ochoty. „Można było tam jedynie dopłynąć, a w wodzie roiło się od krokodyli” — opowiada Amos. „Ale gdy odwiedził nas nadzorca obwodu, inny zainteresowany zgodził się poprowadzić łódź i wybraliśmy się w końcu w tę podróż”. Głosili mieszkańcom wsi od domu do domu, a na wykład publiczny przybyło 114 osób.

Diakonisa odważnie świadczy o imieniu Jehowy

Obasang Mad, pobożna diakonisa Kościoła Adwentystów Dnia Siódmego na Belau zetknęła się z misjonarzami Świadków Jehowy w 1968 roku. Mimo sprzeciwu męża i zwierzchników kościoła szybko zaakceptowała prawdę o imieniu Bożym, zmartwychwstaniu, a także o Trójcy.

„Pewnego dnia poproszono mnie w kościele o przewodzenie obecnym w modlitwie” — opowiadała Obasang. „Pomodliłam się do Jehowy, chociaż wiedziałam, że inni mnie za to mocno skrytykują. Wkrótce wystąpiłam z kościoła i zaczęłam głosić z misjonarzami”.

Dzisiaj Obasang ma prawie 70 lat i chociaż utraciła męża i dwoje dzieci, a zdrowie już jej nie dopisuje, od 21 lat pełni służbę pionierską. Jest życzliwa i uśmiechnięta, toteż stanowi dla drugich podporę duchową.

Wyruszanie do służby łodzią może być przygodą

Jeri i Amos Danielsowie chcieli świadczyć na pobliskiej wyspie Babelthuap (nazywaną przez miejscową ludność Babeldaop), ale do wiosek leżących nad brzegiem oceanu można się było dostać wyłącznie wodą. Pewien życzliwy brat zbudował im łódź, lecz nie mieli do niej silnika. Mniej więcej w tym samym czasie oboje uczestniczyli w zgromadzeniu na Guamie. Spotkali tam brata z USA, który znał prezesa zarządu spółki produkującej silniki do motorówek. Wkrótce mieli już nowiutki silnik. „Jehowa zawsze się o nas troszczy” — zauważył Amos.

Na całej Mikronezji świadczenie mieszkańcom odległych wysepek oznacza całodzienną wyprawę łodzią. Wcześniej trzeba się starannie przygotować, uwzględniając przy tym przypływy i odpływy. „Zawsze wyruszamy dwie godziny przed przypływem i wracamy dwie godziny po następnym przypływie (jakieś 14 godzin później), by nie uszkodzić śruby napędowej ani nie osiąść na mieliźnie” — mówi pewien misjonarz. Trzeba zawczasu przygotować jedzenie, zapas literatury oraz odzież na zmianę i wszystko to włożyć do woreczków foliowych. Jeśli na wyspie nie ma przystani, misjonarze muszą wejść do wody, żeby wsiąść na łódź; jeśli uda im się nie zamoczyć, to i tak w czasie podróży zapewne opryska ich piana morska lub zaleją fale. Przed wyruszeniem w drogę zawsze pamiętają o modlitwie, a gdy ocean jest wzburzony, nieraz modlą się w duchu.

Z upływem lat misjonarze usługujący na Mikronezji nauczyli się nawigować po wodach lagun w czasie każdej pogody, a także budować łodzie i naprawiać silniki.

Dużo chodzenia — serdeczna gościnność

Ponieważ do niektórych wsi nie można się dostać ani samochodem, ani łodzią, misjonarze pragnący dotrzeć do pokornych ludzi muszą odbywać wielogodzinne piesze wędrówki pięknymi leśnymi ścieżkami wśród palm kokosowych. Ze względu na upał i wilgoć bracia nie noszą w służbie polowej krawatów i często chodzą w gumowych klapkach nazywanych zori.

Harry Denny, który od 21 lat jest misjonarzem na Belau, opowiada: „Zawsze znajdowaliśmy uszy wrażliwe na prawdę. Żeby nas ugościć, ci mieszkańcy odludnych okolic nieraz wspinali się na palmy, zrywali świeży orzech kokosowy, ścinali wierzchołek maczetą i dawali nam się napić prosto z oryginalnego ‚opakowania’”.

Harry i jego żona Rene mieszkają w domu misjonarskim razem z Janet Senas i Rogerem Konno, którzy już od 24 lat pełnią służbę na tym terenie. Ta czwórka wiernych misjonarzy pomogła zborowi na Belau rozrosnąć się do 60 głosicieli, a studium książki prowadzi się teraz w trzech językach — palauańskim, tagalskim i angielskim.

YAP: oczy Jehowy patrzą na te wyspy

Absolwenci Gilead już od roku usługiwali na Belau, gdy Aurelia i Jack Watsonowie dotarli na Yap. Rok później dołączyło do nich jeszcze dwoje misjonarzy. Yap to mała grupa wysp, o których większość ludzi nie słyszała, niemniej Jehowa wie o ich istnieniu i okazuje tutejszym mieszkańcom życzliwe zainteresowanie. Wszystkie cztery wysepki leżą blisko siebie i są połączone mostami, ale równie mocno łączy je pradawna tradycja. Mówi się tu językiem nie znanym nigdzie indziej na świecie, pieniądze są ciosane z kamienia, a większość rdzennej ludności nie przyswoiła sobie kultury Zachodu. Do dziś dnia wśród 10 500 mieszkańców Yapu można spotkać mężczyzn noszących jaskrawe przepaski na biodrach oraz kobiety, które ubierają się w spódniczki z trawy i niekiedy nie okrywają górnej części ciała.

Merle Lowmaster głosił trochę na tych wyspach w roku 1964, ale Aurelia i Jack Watsonowie mieli nadzieję, że będą mogli zostać tu na stałe. Ciężko im jednak szła nauka języka japskiego. Jedynymi materiałami piśmienniczymi, które udało im się zdobyć, było kilka urzędowych broszur i katechizm katolicki. Przysłuchiwali się więc ludziom i starali się powtarzać to, co usłyszeli. Rok później zainteresował się prawdą młody człowiek, który zgodził się uczyć ich języka. W pierwszym miesiącu misjonarze starali się mu pomóc zrozumieć angielski, żeby potem mógł ich uczyć japskiego.

Zebrania w „banku”

Miejscowy ksiądz katolicki i kaznodzieja luterański byli dawniej wrogo do siebie nastawieni, teraz jednak wspólnymi siłami opublikowali broszurę oczerniającą Świadków. Ksiądz użył też swych wpływów, by wymówiono misjonarzom mieszkanie, a znalezienie nowego wydawało się niemożliwe. Ponieważ zabronił ludziom wynajmowania przybyszom czegokolwiek, bracia tymczasowo zakwaterowali żony w hotelu, sami zaś zamieszkali w szopie o wymiarach 3,5 na 4 metry, w której zapadała się podłoga.

Wyspy Yap są najlepiej znane z pradawnych kamiennych pieniędzy — masywnych tarcz z wapienia o średnicy 0,6-3,5 metra, zwanych rai. Chociaż nie używa się ich już do kupowania ziemi czy regulowania rachunków, mają dużą wartość historyczną, a dla braci okazały się cenne z jeszcze innego powodu. Kiedy musieli opuścić dom misjonarski, przez jakiś czas organizowali zebrania w cieniu wielkiego drzewa, pod którym urządzono wystawę kamiennych pieniędzy. Ponieważ w tym wiejskim „banku” ustawiono je pionowo, tworzyły wygodne oparcia dla obecnych, a 200-litrowa beczka służyła za pulpit.

Niemniej misjonarze dalej nie mogli znaleźć kwatery. „Wyglądało na to, że nasza działalność dobiega końca” — wspomina brat Watson. „Ale Jehowa przyszedł nam z pomocą”. W przeddzień wyjazdu na zgromadzenie na Guamie pewien człowiek zapytał wieczorem misjonarzy, czy nie chcieliby wynająć domu. Nie znaleźliby chyba odpowiedniejszego obiektu: zbudowany z betonu, mógł przetrzymać napór tajfunów, a ponadto było w nim dosyć miejsca zarówno do mieszkania, jak i na urządzanie zebrań.

Składanie dowodów wiary

W roku 1970 przybyli tutaj Marsha i Placido Ballesterosowie, małżeństwo misjonarzy z Hawajów. Dzieło robiło wolne postępy. „Nieraz zdarzało się, że na zebraniach w naszym pokoju zbierała się tylko czwórka misjonarzy” — wspomina brat Placido.

W końcu jednak działalność nabrała rozmachu, gdy miejscowi bracia zaczęli robić postępy duchowe. Jeden z nich, John Ralad, znalazł się kiedyś w bardzo trudnej sytuacji. Gdy zaczął studiować Biblię, jego firma budowlana właśnie stawiała kościół. Pomimo nacisków ze wszystkich stron, John posłuchał swego sumienia, które nie pozwalało mu dokończyć prac. Dzisiaj usługuje w zborze jako starszy.

Przed niełatwym wyborem stanął też Yow Nifmed. Kiedy w roku 1970 zetknął się ze Świadkami, miał dwie żony. Aby dostosować się do wymagań Jehowy, musiał przeobrazić całe swoje życie. Obecnie ma jedną żonę i oboje z radością służą Jehowie — on w charakterze starszego. Kiedy przyjeżdża na zebrania, przywozi na swej półciężarówce 15 krewnych.

Słudzy Jehowy są naprawdę wszędzie

„Z ludzkiego punktu widzenia Yap to zaledwie pyłek na naszej planecie, a parę tysięcy tutejszych mieszkańców nic nie znaczy w porównaniu z miliardami ludzi” — powiedział kiedyś Placido Ballesteros. „A jednak Jehowa o nich pamięta. Gdy tu przyjechałem, nawet mi się nie śniło, że po japsku będzie się ukazywać co miesiąc Strażnica i że będziemy rozpowszechniać od domu do domu książki w tym języku”.

Pewne zabawne przeżycie ukazuje, jak dokładnie zapoznano ludzi z imieniem Jehowy. Placido spotkał kiedyś turystę siedzącego nad rzeką w ustronnym miejscu daleko od drogi i wiele kilometrów od najbliższej atrakcji turystycznej. Na pytanie, czy nie zabłądził, człowiek ten odpowiedział: „Nie, chciałem specjalnie odejść gdzieś dalej, żeby spokojnie porozmyślać”. A kiedy zapytał Placida, co tu robi, ten mu wyjaśnił, że jest misjonarzem Świadków Jehowy. „O, nie!” — wykrzyknął turysta. „Mieszkam w Brooklynie, niedaleko waszej centrali. Nigdzie nie można od was uciec!”

KOSRAE: również tu znane jest imię Jehowy

W roku 1969 po międzynarodowym kongresie „Pokój na ziemi” zorganizowanym na Hawajach pewna gorliwa rodzina z Pohnpei zdała sobie sprawę, że na pięknej wyspie Kosrae jeszcze nikt nie głosił o pokoju, który zapanuje tylko za sprawą Królestwa Bożego. Zgromadzenie to pobudziło Fredy’ego Edwina, by wraz z rodziną przeprowadzić się prawie 600 kilometrów dalej, na ten otoczony oceanem kawałek ziemi, który w XIX wieku był znanym portem wielorybniczym. Dla Edwinów przeprowadzka ta nie była wyprawą w nieznane, gdyż Lillian, żona Fredy’ego, jest córką króla Kosrae, sam zaś Fredy biegle mówi używanym tam językiem, a ponadto sześcioma innymi.

Zanim Fredy Edwin został Świadkiem Jehowy, należał do komitetu tłumaczy protestanckich, którzy przełożyli Biblię na język ponapeański. Po przeprowadzce na Kosrae mógł więc dzięki swej znajomości języków pomóc w udostępnieniu mieszkańcom tej wyspy publikacji Towarzystwa w ich języku. Również inni członkowie jego rodziny są zajęci rozkrzewianiem orędzia Królestwa. Córka Desina zrezygnowała ze stypendium w college’u, by zostać pierwszą na Mikronezji pionierką specjalną. Inna córka, Mildred, była pionierką stałą, a żona Fredy’ego często pełni służbę pomocniczą.

Pomoc przy budowie Sali Królestwa

Pierwszym Mikronezyjczykiem, który został misjonarzem, był Zecharias Polly, pochodzący z Chuuk. Miał on udział w założeniu zboru na Kosrae, a w roku 1977 pomagał tam też w budowie Sali Królestwa i domu misjonarskiego.

Sala Królestwa nie stanęła w ciągu jednego weekendu. Zresztą na tej wyspie zdominowanej przez protestantyzm w niedzielę panuje głucha cisza, ponieważ przepisy dotyczące odpoczynku zabraniają w tym dniu kupowania, sprzedawania, picia alkoholu, łowienia ryb, pracowania, a nawet urządzania zabaw. Niemniej budynek wzniesiono na tyle szybko, że miejscową ludność wprawiło to w podziw. Bracia przygotowywali wcześniej jak najwięcej prefabrykatów z wszelkich materiałów dostępnych na miejscu. Inne rzeczy kupowano na Pohnpei i przewożono statkiem. Kiedy ostatni ładunek wraz z wolontariuszami z Pohnpei dotarł na Kosrae, budynek szybko nabrał kształtów. Bracia dalej korzystają z tej Sali Królestwa i urządzają w niej nie tylko cotygodniowe zebrania, ale też zgromadzenia.

Odległy zbór wysławia Jehowę

Kiedy w roku 1976 na Kosrae powstał zbór, był tak oddalony od Biura Oddziału, że comiesięczne sprawozdania ze służby polowej przekazywano drogą radiową na Pohnpei. Regularne loty na Kosrae wprowadzono dopiero w roku 1979. Do tamtej pory pocztę między wyspami przewoziły statki, co trwało niekiedy nawet sześć miesięcy.

Dzisiaj wszystkie lotniska na Mikronezji mają asfaltowe pasy startowe, na których mogą lądować odrzutowce, ale na początku lat osiemdziesiątych można się tam było dostać tylko po pełnej emocji podróży w siedmioosobowym samolocie. „Gdy pewnego razu lecieliśmy z żoną na Kosrae, trafiliśmy na gwałtowną burzę i wyglądało na to, że się zgubiliśmy” — wspomina Arthur White. „Pilot leciał jakieś 30 metrów nad oceanem i szukał wyspy. Kobieta siedząca za nami głośno się modliła. Wiedzieliśmy, że jeśli pilot nie znajdzie Kosrae, to najprawdopodobniej zginiemy w morzu, ale w końcu dostrzegliśmy wyspę i szczęśliwie wylądowaliśmy na wąskiej, żwirowej drodze służącej za pas startowy”.

Misjonarz James Tamura spędził na Pohnpei i Kosrae 17 lat. Wyrażając uczucia wielu osób, powiedział: „Bardzo się cieszę, gdy widzę, jak dzieło robi postępy i jak na tych odległych wyspach Pacyfiku rozgłaszane jest imię Jehowy”.

ROTA: świadectwo wytrwałości

Na wysepce Rota, słabo widocznej z Guamu, czasami podaje się ogłoszenia przez megafony. Pewnego dnia w roku 1970 z głośników dobiegł głos burmistrza, który powiadamiał mieszkańców, że na wyspie są Świadkowie Jehowy i zajdą do wszystkich domów. „Otwórzcie przed nimi drzwi i przyjmijcie ich gościnnie” — zachęcił burmistrz.

Wśród trzech braci głoszących tego dnia na Rocie był Augustine Castro. Wręczył kilka książek burmistrzowi, którego znał dzięki swej posadzie państwowej na Saipanie. To właśnie skłoniło burmistrza do podania wspomnianego komunikatu. W ciągu dwóch godzin bracia rozpowszechnili wszystkie publikacje, jakie mieli w teczkach. Ale w tym samym czasie wkroczyli do akcji duchowni.

Duchowni przeszkadzają głosić

„Ktoś musiał donieść o nas księdzu katolickiemu” — opowiada Gus. „Byliśmy akurat na stacji benzynowej. Pewien młody człowiek już miał przyjąć książkę Prawda, która prowadzi do życia wiecznego, gdy podniósł wzrok i zobaczył księdza. Zawahał się i podenerwowany oświadczył: ‚Chciałbym pokazać tę książkę księdzu, żeby się przekonać, czy jest dobra’. Obserwowaliśmy, jak duchowny przewraca stronice. Dobrze mnie znał, bo kiedyś uczyłem się na księdza. W końcu powiedział temu młodemu mężczyźnie: ‚Możesz przyjąć tę książkę... pod warunkiem, że nie zmienisz religii’”.

Kiedy w roku 1981 na tę wyspę zdominowaną przez katolicyzm skierowano pionierów specjalnych — Mary i Juana Taitano — sprzeciw jeszcze się nasilił. „Miejscowy ksiądz szedł za nami od drzwi do drzwi i wmawiał ludziom, że Jehowa to inne imię Szatana” — wspomina Juan. „Prawie na każdym domu kazał wywiesić napis: ‚To jest dom katolicki. Proszę uszanować naszą religię’. Posyłał również chłopców, by odbierali i palili publikacje, które zostawialiśmy u ludzi”.

Nienawiść i strach

Mary i Juan Taitano, podobnie jak mieszkańcy Roty, byli Czamorrami i znali miejscowy język, a mimo to zaciekle ich nienawidzono.

„Raz gospodarz pewnego domu zagroził, że ‚złapie za kij baseballowy i porachuje mi wszystkie kości’” — opowiadał Juan. „Następnego dnia człowiek ten miał wypadek samochodowy i połamał sobie nogi i rękę. Mieszkańcy wsi uznali, iż sam Bóg pokarał go za to, co mówił, i zaczęli się bać Świadków Jehowy”.

Optymizm mimo niezadowalających wyników

Podczas minionego ćwierćwiecza misjonarze poświęcili mnóstwo godzin na głoszenie mieszkańcom Roty. Ale chociaż bardzo się starali, wśród 2500 tamtejszych mieszkańców jest zaledwie ośmioro głosicieli, w tym małżeństwo pionierów specjalnych. Ci wierni Świadkowie dalej składają piękne dowody wytrwałości, nie poddając się zniechęceniu.

„Rota to bezsprzecznie trudny teren” — powiedział misjonarz Gary Anderson. „Ale nawet najgorsza sytuacja nie trwa wiecznie. Rota się zmieni. Dla Jehowy nie ma przecież nic niemożliwego”.

NAURU: odkrycie prawdziwych bogactw

Republika Nauru, licząca około 7000 mieszkańców, była niegdyś zaliczana do najbogatszych krajów świata, niemniej również tu ludzie potrzebują orędzia Królestwa. Pokaźną część swego bogactwa zawdzięczają fosforytom, których wydobywanie metodą odkrywkową zdewastowało znaczną część wyspy. Wcale nie przypomina ona prawdziwego raju. A teraz ma także spore kłopoty finansowe.

Pierwsze próby zaniesienia wieści o Królestwie na Nauru brutalnie przerwano. Kiedy w roku 1979 pewien misjonarz z Wysp Marshalla rozsiewał tu ziarna prawdy, został deportowany, a do samolotu eskortowało go trzech policjantów.

Zanim jednak do tego doszło, zaczął studiować Biblię z Humphreyem Tatumem. Mężczyzna ten samodzielnie kontynuował studium i gdy nadzorca podróżujący Nat Miller zatrzymał się przejazdem na Nauru, Humphrey poprosił go o chrzest. „Ponieważ naszą działalność uważano za nielegalną, poczekaliśmy do zmroku” — wspomina brat Miller. „Oddaliliśmy się jakieś 30 metrów od brzegu, a potem zanurzyłem go w oceanie i nikt z wyspiarzy tego nie widział”.

Aż do roku 1995 na Nauru nie wolno było świadczyć od domu do domu. Obcokrajowcy dalej nie mogą tego robić, ale rodowitym mieszkańcom władze zezwoliły głosić, toteż grupka tamtejszych ochrzczonych Świadków otwarcie opowiada o Biblii.

Brat Tatum usługiwał jako starszy w niewielkim zborze na Nauru aż do śmierci w roku 1995. Był też tłumaczem na miejscowy język, dzięki czemu inni bracia mieli traktaty i zaproszenia na Pamiątkę. Chociaż jest ich niewielu, starają się zwrócić uwagę swych sąsiadów na wartość bogactw duchowych, dzięki którym można dostąpić życia wiecznego (Prz. 3:1, 2, 13-18).

Wyspy na Oceanie Spokojnym uważa się za raj na ziemi, ale pod romantyczną otoczką kryje się twarda rzeczywistość — wielu mieszkańców Mikronezji musi wręcz walczyć o byt. Ich prosty niegdyś styl życia skaziły produkty cywilizacji, jak choćby telewizja, przestępczość, narkotyki czy choroby zakaźne. Coraz więcej ludzi uświadamia sobie, że wieść o Królestwie głoszona przez Świadków Jehowy wskazuje na jedyne rozwiązanie piętrzących się wokół problemów.

Biuro Oddziału na Guamie, które kieruje dziełem głoszenia na Mikronezji, ma w swej pieczy mniej głosicieli niż większość spośród 103 innych oddziałów, ale jego teren należy do najrozleglejszych na świecie. Chociaż nasi bracia i siostry na tych dalekich wyspach są oddzieleni od siebie bezmiarem oceanu, odczuwają bliską więź jednoczącą organizację Jehowy. Publikacje biblijne dostarczane w ich własnych językach, okresowe zgromadzenia oraz regularne, budujące duchowo wizyty nadzorców podróżujących upewniają ich, że należą do międzynarodowej społeczności braterskiej.

Również misjonarze działający na tych oddalonych terenach otrzymują dowody miłości, jaka panuje wśród ludu Jehowy. Każdego lata zapraszani są na Guam na zgromadzenie okręgowe, często połączone z wizytą nadzorcy strefy. Rodney Ajimine, który od 20 lat jest misjonarzem, a pracował też na Mikronezji jako nadzorca podróżujący, wyjaśnił przy pewnej okazji, dlaczego te doroczne wyprawy na Guam są takie ważne: „Dzięki temu misjonarze z wszystkich tych wysp czują się zjednoczeni. Każdemu z nas pomaga to trwać”.

Z myślą o braciach na tych wyspach rozsianych po oceanie podjęto jeszcze inne starania. W roku 1993 pod nadzorem Ciała Kierowniczego powołano w oddziale na Guamie Służbę Informacji o Szpitalach i od tamtej pory na każdej grupie wysp Mikronezji zorganizowano już Komitety Łączności ze Szpitalami. Każdego roku prowadzi się tu Kurs Służby Pionierskiej dla głosicieli pełnoczasowych, a co jakiś czas starsi przechodzą szkolenie w ramach Kursu Służby Królestwa. Ponadto w roku 1994 utworzono w Betel Dział Budowlany, który koordynuje projektowanie i budowanie Sal Królestwa i domów misjonarskich na Mikronezji.

W ciągu minionych 40 lat dzięki nieustannym wysiłkom misjonarzy i głosicieli wielu mieszkańców tych wysp zdołało poznać i pokochać Jehowę. Niektórzy przewodzą teraz w miejscowych zborach i gorliwie głoszą o zamierzeniu Bożym, w myśl którego cała ziemia zostanie przeobrażona w raj.

Na Mikronezji jest jeszcze dużo pracy, ale dzięki serdecznej trosce i kierownictwu organizacji Jehowy spełniają się prorocze słowa z Księgi Izajasza 51:5: „Wyspy będą we mnie [Jehowie] pokładać nadzieję i czekać będą na moje ramię” (NW).

[Mapa na stronie 210]

[Patrz publikacja]

JAPONIA

MIKRONEZJA

SAIPAN

ROTA

GUAM

YAP

BELAU

POHNPEI

CHUUK

KOSRAE

NAURU

WYSPY MARSHALLA

KIRIBATI

HAWAJE

[Całostronicowa ilustracja na stronie 208]

[Ilustracja na stronie 213]

Virginia i Sam Wigerowie przed pierwszą Salą Królestwa na Guamie

[Ilustracje na stronie 215]

U góry: misjonarze Fern i Merle Lowmasterowie

Nathaniel Miller (z nieżyjącą już żoną Allene), pierwszy koordynator Komitetu Oddziału na Guamie

[Ilustracje na stronie 216]

Biuro Oddziału na Guamie oraz członkowie Komitetu Oddziału (od lewej: Julian Aki, Salvador Soriano i Arthur White)

[Ilustracja na stronie 218]

Misjonarze na spotkaniu z nadzorcą strefy w roku 1994

[Ilustracje na stronie 223]

1, 2. Sala Królestwa i dom misjonarski na Kiribati, zbudowane dzięki pomocy braci z innych krajów

3. Nariki Kautu z żoną Teniti

4. Studium biblijne na Kiribati

[Ilustracja na stronie 227]

Głosiciele przy Sali Królestwa na Ebeye

[Ilustracja na stronie 228]

Augustine Castro, gorliwy miejscowy starszy

[Ilustracja na stronie 229]

Sharon i Robert Livingstone’owie

[Ilustracja na stronie 234]

Serdeczne przywitanie nowych misjonarzy

[Ilustracja na stronie 236]

Kiedy się wyrusza do służby łódką, trzeba nieraz wejść do wody

[Ilustracja na stronie 237]

Zebrań nie urządza się już w kuchni, lecz na Sali Królestwa

[Ilustracja na stronie 237]

Rihka i Carl Dannisowie, pierwsi miejscowi Świadkowie Jehowy na Pohnpei

[Ilustracja na stronie 238]

Misjonarz Neal Maki jest również tłumaczem

[Ilustracje na stronie 241]

Długoletnia pionierka Obasang Mad gotowa do służby

Po lewej: grupka głosicieli wyrusza do służby polowej na półciężarówce

[Ilustracje na stronie 243]

Świadczenie na Yapie

Po prawej: Merle Lowmaster i kamienne pieniądze w wiejskim „banku”

[Ilustracja na stronie 246]

Na Kosrae trzeba przechodzić przez most na pewnych nogach

[Ilustracja na stronie 246]

Fredy Edwin (po lewej) z żoną, dziećmi i wnukami

[Ilustracja na stronie 251]

Świadkowie, którzy podjęli wyzwanie głoszenia na Rocie