Przejdź do zawartości

Przejdź do spisu treści

Ukraina

Ukraina

Ukraina

Jezus opowiedział przypowieść o nasieniu zasianym na dobrej glebie, by zobrazować ludzi odnoszących się do Słowa Bożego z głębokim szacunkiem. Oni to „z wytrwałością przynoszą plon”, wiernie rozgłaszając dobrą nowinę mimo licznych trudności i cierpień (Łuk. 8:11, 13, 15). Niewiele jest miejsc na ziemi, które można pod tym względem porównać z Ukrainą — tamtejsi Świadkowie Jehowy dali bowiem niepodważalne dowody takiej postawy, z górą pół wieku znosząc zakaz i srogie prześladowania. W owych ciężkich czasach zdołali się ostać, co więcej, ich działalność nabrała niebywałego rozmachu.

W roku służbowym 2001 Ukraina odnotowała nową najwyższą głosicieli: 120 028. Z tej liczby przeszło 56 000 przyjęło prawdę biblijną w minionym pięcioleciu. W ciągu ostatnich dwóch lat bracia rozpowszechnili ponad 50 milionów czasopism, a więc w przybliżeniu tyle, ile wynosi liczba mieszkańców Ukrainy. Co miesiąc do tamtejszego Biura Oddziału napływa przeciętnie tysiąc listów, w których zainteresowani proszą o dokładniejsze wyjaśnienie pewnych spraw. Jeszcze niedawno coś takiego było wprost nie do pomyślenia. Jest to doprawdy niezaprzeczalny tryumf czystego wielbienia Boga!

Zanim przejdziemy do historii Ukrainy, poświęćmy chwilę uwagi jej warunkom naturalnym. Ukraina ma wyśmienite gleby — zarówno w sensie symbolicznym, wspomnianym przez Jezusa, jak i dosłownie. Prawie połowę jej powierzchni pokrywają niezwykle żyzne czarnoziemy. W dodatku panuje tu klimat umiarkowany. Czyni to z niej jeden z najwydajniejszych regionów rolniczych świata. Rosną tutaj buraki cukrowe, pszenica, jęczmień, kukurydza. Od dawien dawna ziemie te uważano za spiżarnię Europy.

Ukraina jest nieco większa od Francji. Jej długość (mierzona ze wschodu na zachód) wynosi około 1300 kilometrów, a szerokość (z północy na południe) około 900 kilometrów. Jak widać na mapce zamieszczonej na stronie 123, jest to kraj wschodnioeuropejski, położony na północ od Morza Czarnego. Północną część porastają lasy, południową zajmują urodzajne równiny, przechodzące w Góry Krymskie. Podróżując w kierunku zachodnim, najpierw natrafiamy na podgórze, z którego nieco dalej wypiętrzają się strome zbocza Karpat — siedlisko rysiów, niedźwiedzi brunatnych i żubrów.

Kraj ma ponad 50 milionów mieszkańców. Są skromni, gościnni i pracowici. Wielu rozmawia zarówno po ukraińsku, jak i po rosyjsku. Korzystając z gościny w ukraińskim domu, można się spodziewać poczęstunku w postaci barszczu i warenyków, czyli pierogów. A po smacznym posiłku nieraz nadarza się okazja posłuchania pieśni ludowych, gdyż wielu Ukraińców chętnie śpiewa i gra na różnych instrumentach.

Na ludność tych terenów oddziaływały różnorodne wpływy religijne. Obecność Kościoła prawosławnego datuje się tu od X stulecia. Później, w okresie imperium osmańskiego, na południe tych ziem dotarł islam. W wiekach średnich pod wpływem szlachty polskiej szerzył się katolicyzm. W XX wieku na arenę dziejową wkroczył komunizm i wielu Ukraińców stało się ateistami.

Świadków Jehowy można spotkać w całym kraju. Przed II wojną światową większość mieszkała na terenie zachodniej Ukrainy, którą tradycyjnie dzielono wówczas na cztery części: Wołyń, Galicję, Ruś Podkarpacką (inne nazwy: Zakarpacie, Obwód Zakarpacki) i Bukowinę.

Na ukraińską glebę pada ziarno prawdy biblijnej

Działalność Badaczy Pisma Świętego — jak dawniej nazywali się Świadkowie Jehowy — rozpoczęła się na Ukrainie przeszło sto lat temu. Charles T. Russell, wybitny przedstawiciel Badaczy, wyruszył w roku 1891 w pierwszą podróż zagraniczną, podczas której odwiedził wiele krajów europejskich i bliskowschodnich. W drodze do Stambułu, ówczesnej stolicy Turcji, zatrzymał się na południu Ukrainy, w Odessie. A kiedy później w roku 1911 objeżdżał największe miasta Europy z serią wykładów biblijnych, przemawiał również we Lwowie.

Do Lwowa brat Russell przyjechał pociągiem. Na jego wykład, zaplanowany na 24 marca, wynajęto dużą salę w tak zwanym Domu Narodowym. Dziewięć ogłoszeń w siedmiu lokalnych gazetach oraz duże afisze zapraszały wszystkich do wysłuchania przemówienia „Syjonizm w proroctwie”, które wygłosi „znany świetny mówca z Nowego Jorku” — pastor Russell. Tego dnia wykładowca miał według planu wystąpić dwukrotnie. Tymczasem pewien rabin z USA, zaciekły wróg Russella, telegraficznie ostrzegł swych lwowskich znajomych przed Badaczami Pisma Świętego. Znaleźli się więc ludzie, którzy postanowili przeszkodzić mówcy.

Zarówno po południu, jak i wieczorem aula była szczelnie wypełniona, ale i tak wśród obecnych nie zabrakło przeciwników. Oto relacja z miejscowej gazety Wiek Nowy: „Russell (...) przemówił kilka słów po angielsku. Ledwo je jego tłumacz (...) przetłumaczył, kiedy syoniści podnieśli hałas i okrzykami, gwizdaniem i trąbieniem nie dopuścili misyonarza dalej do głosu. Pastor Russel ustąpił (...) Taka sama demonstracya, ale we większych jeszcze rozmiarach powtórzyła się o godz. 8 wieczorem”.

Jednak niejeden przybyły żałował, że nie usłyszał, co miał do powiedzenia pastor Russell. Zainteresowanie zostało rozbudzone i ludzie prosili o publikacje biblijne. Brat Russell tak skomentował wizytę we Lwowie: „O tym, jak Bóg pokieruje sytuacją w związku z zaistniałymi wydarzeniami, wie tylko On sam (...) Wzburzenie [Żydów] wywołane tym tematem może niejednego bardziej pobudzić do wnikliwych dociekań, niż my byśmy zdołali to sprawić, gdyby nam pozwolono przemawiać w normalnych warunkach”. Nie było wprawdzie natychmiastowej reakcji, ale ziarno prawdy zostało zasiane, a później nie tylko we Lwowie, lecz także w innych miejscach powstały na Ukrainie grupy Badaczy Pisma Świętego.

W roku 1912 niemieccy Badacze Pisma Świętego opublikowali duże ogłoszenie w kalendarzu rozpowszechnianym wśród Ukraińców. Zachęcało do złożenia zamówienia na niemieckie wydanie Wykładów Pisma Świętego. W rezultacie z Ukrainy do biura w Niemczech przyszło 50 listów z prośbami o Wykłady Pisma Świętego i prenumeratę Strażnicy. Z tymi zainteresowanymi biuro pozostawało w kontakcie aż do wybuchu wojny w roku 1914.

Po I wojnie światowej Ukrainę podzieliły między siebie cztery ościenne państwa. Ukraina środkowa i wschodnia została wcielona do komunistycznego Związku Radzieckiego, a zachodnią wchłonęły trzy inne kraje: Galicję i Wołyń przyłączono do Polski, Bukowinę do Rumunii, a Ruś Podkarpacką do Czechosłowacji. Rządy tych trzech państw gwarantowały pewną miarę wolności religijnej, więc Badaczom Pisma Świętego też pozwalano tam działać. Właśnie dlatego ziarno prawdy, które później wydało plon, pierwotnie rozsiewano głównie na terenie zachodniej Ukrainy.

Ziarno zaczyna kiełkować

Na początku XX wieku wiele ukraińskich rodzin emigrowało do Stanów Zjednoczonych w poszukiwaniu lżejszego życia. Niektórzy zaczęli czytać publikacje Badaczy Pisma Świętego i wysyłać je krewnym na Ukrainie. Inni po powrocie do domu krzewili w rodzinnych miejscowościach nauki poznane za granicą. Powstało kilka grup Badaczy, które potem przekształciły się w zbory. Na początku lat dwudziestych bracia z Polski posiali ziarno prawdy w Galicji i na Wołyniu. W tym samym czasie bracia z Rumunii i Mołdawii zanieśli dobrą nowinę na teren Bukowiny.

Położono więc dobry fundament. Strażnica z 15 grudnia 1921 roku informowała: „Ostatnio grupa naszych braci odwiedziła [Bukowinę] (...) W rezultacie ich kilkutygodniowego pobytu wyłoniło się siedem klas, które teraz studiują tomy ‚Cieniów przybytku’. Jedna z klas liczy 70 członków”. W roku 1922 we wsi Kolinkiwci na Bukowinie poznał prawdę biblijną Stepan Kolca. Ochrzcił się i zaczął głosić dobrą nowinę. Był prawdopodobnie pierwszym człowiekiem ochrzczonym na Ukrainie przez Badaczy. Z czasem przyłączyło się do niego dziesięć rodzin. Podobny rozwój nastąpił na Rusi Podkarpackiej. W roku 1925 we wsi Wełyki Łuczky i jej okolicach grono Badaczy Pisma Świętego liczyło około 100 osób. Potem na Zakarpaciu zaczęli działać pierwsi głosiciele pełnoczasowi, którzy organizowali zebrania w prywatnych domach braci. Ochrzczono wtedy wielu ludzi.

Długoletni Świadek Ołeksij Dawydiuk opowiada, jak poznawano wówczas prawdę biblijną: „W roku 1927 jedną z naszych książek przyjął mieszkaniec wsi Łankowe na Wołyniu. Inni łankowianie też ją przeczytali. Kilku z nich zainteresowały uwagi o piekle i duszy. Znalazłszy w książce adres łódzkiego biura Badaczy Pisma Świętego w Polsce, listownie poprosili o przysłanie kogoś do ich wsi. Po miesiącu przyjechał brat, który z piętnastu rodzin utworzył grupę studium książki”.

W tamtym wczesnym okresie taki entuzjastyczny odzew nie był rzadkością. Oto słowa wdzięcznego mieszkańca Galicji z listu do Biura Głównego Badaczy Pisma Świętego w Brooklynie: „Książki, które wydajecie, to balsam na rany tutejszych ludzi, to jasny promień światła. Ale proszę, przyślijcie nam ich więcej”. Inny zainteresowany napisał: „Postanowiłem poprosić o jakieś publikacje, bo tutaj są nie do zdobycia. Pewien człowiek z mojej wsi dostał od Was parę książek, ale zagarnęli je sąsiedzi. Nawet nie zdążył ich przeczytać. Teraz chodzi po domach i prosi o zwrot”.

To żywe zainteresowanie zaowocowało otwarciem biura przy ulicy Piekarskiej we Lwowie, którego zadaniem był nadzór nad działalnością tamtejszych Badaczy Pisma Świętego. Z Galicji i Wołynia zaczęło do niego napływać wiele zamówień na literaturę biblijną. Biuro regularnie odsyłało je do Brooklynu, gdzie były realizowane.

Do połowy lat dwudziestych w zachodniej części Ukrainy ziarno prawdy biblijnej zdążyło już ładnie wzejść. Powstały liczne grupy Badaczy Pisma Świętego, a później część z nich przekształciła się w zbory. Chociaż z tamtych czasów zachowało się mało sprawozdań, z ocalałych wynika, że w roku 1922 w Galicji Wieczerzę Pańską obchodziło 12 osób. W roku 1924 Strażnica informowała o 49 osobach zgromadzonych na Pamiątce w miejscowości Sarata na południu Ukrainy. W roku 1927 na Rusi Podkarpackiej liczba obecnych przekroczyła 370.

Opisując działalność Badaczy Pisma Świętego w różnych krajach, Strażnica z 1 grudnia 1925 roku donosiła: „Tego roku przyjechał na Ukrainę pewien brat przysłany z Ameryki (...) Wśród Ukraińców zamieszkujących tereny należące do Polski udało się zrobić dużo dobrego. Jest tu wielkie, stale rosnące zapotrzebowanie na wydawnictwa biblijne”. Kilka miesięcy później w czasopiśmie Złoty Wiek (dzisiejsze Przebudźcie się!) można było przeczytać: „W samej Galicji jest dwadzieścia klas [zborów] (...) Niektóre z nich (...) spotykają się w ciągu tygodnia, inne wyłącznie w niedziele, a część jest dopiero na etapie organizowania się. Istnieje nadzieja na utworzenie dalszych klas — potrzeba jedynie kogoś, kto się tym zajmie”. Wszystko zatem wskazywało, że na Ukrainie symboliczna gleba jest doprawdy żyzna.

Początki służby kaznodziejskiej

W 1923 roku na Zakarpaciu przyjął chrzest Wojtech Czechi, który potem działał jako pełnoczasowy ewangelizator w okolicach Berehowa. Gdy wyruszał do służby, jedną torbę pełną literatury biblijnej trzymał w ręku, drugą miał przytroczoną do roweru, a prócz tego dźwigał wypchany publikacjami plecak. Oto jego relacja: „Przydzielono nam 24 wsie. Było nas 15 głosicieli, musieliśmy się więc naprawdę wysilać, żeby dwa razy w roku dotrzeć z literaturą do wszystkich mieszkańców tego terenu. Co niedziela spotykaliśmy się w którejś wsi już o czwartej rano. Potem szło się lub jechało autobusem jakieś 15 do 20 kilometrów. Służba od domu do domu trwała zwykle od ósmej rano do drugiej. Często wracaliśmy pieszo, a wieczorem tego samego dnia z radością opowiadaliśmy swoje przeżycia na zebraniu. Wędrowaliśmy na skróty przez lasy i rzeki, w pogodę i niepogodę, nikt jednak nie narzekał. Cieszyliśmy się, że możemy sławić Stwórcę. Ludzie widzieli, że rzeczywiście postępujemy jak prawdziwi chrześcijanie, skoro jesteśmy gotowi iść choćby i 40 kilometrów, żeby być na zebraniu czy głosić ewangelię.

„W służbie spotykaliśmy się z różnymi reakcjami. Pewnego razu jakiejś kobiecie pokazałem broszurę Królestwo — nadzieja świata. Odrzekła, że chętnie by ją przyjęła, ale nie ma pieniędzy. Ponieważ byłem głodny, zaproponowałem, żeby w zamian za broszurę dała mi ugotowane jajko. Ja dostałem jajko, a ona broszurę”.

Na Rusi Podkarpackiej w okresie Bożego Narodzenia kultywowano zwyczaj chodzenia po domach i śpiewania kolęd. Bracia wykorzystali tę tradycję. Zaopatrzeni w torby z publikacjami, odwiedzali mieszkańców, śpiewając pieśni, których treścią była prawda biblijna. Wielu ludzi z przyjemnością słuchało tych utworów. Często zapraszali gości do środka, żeby dłużej im pośpiewali. Czasem ktoś chciał zapłacić za występ, a wtedy zostawiano mu coś do przeczytania. Dlatego zdarzało się, że w okresie Bożego Narodzenia skład literatury biblijnej świecił pustkami. Takie „śpiewane kampanie” trwały po dwa tygodnie, ponieważ grekokatolicy obchodzą te święta w innym czasie niż katolicy rzymscy. Kiedy jednak w drugiej połowie lat dwudziestych Badacze Pisma Świętego zdali sobie sprawę z pogańskiej genezy świąt Bożego Narodzenia, zaprzestali takich śpiewów od domu do domu. Gorliwe głoszenie dobrej nowiny dawało braciom wiele radości. Na Rusi Podkarpackiej wciąż powstawały nowe grupy głosicieli.

Pierwsze „konwencje” (większe zgromadzenia)

Miejscem pierwszej w tym regionie „konwencji” Badaczy Pisma Świętego, zorganizowanej w maju 1926 roku, była wieś Wełyki Łuczky. Uczestniczyło w niej 150 osób, a 20 zostało ochrzczonych. W następnym roku w zgromadzeniu pod gołym niebem, urządzonym w pewnym parku w zakarpackim mieście Użhorod, wzięło udział 200 osób. Później takie zjazdy odbywały się w różnych innych miastach Zakarpacia. W roku 1928 bracia spotkali się na pierwszym kongresie we Lwowie. Także w Galicji i na Wołyniu organizowano potem podobne spotkania.

Na początku 1932 roku gospodarzem dużego zjazdu była zakarpacka miejscowość Sołotwyno. Jego uczestnicy zgromadzili się na parceli domu, w którym regularnie odbywały się zebrania Badaczy Pisma Świętego. Obecnych było około 500 osób, w tej liczbie bracia z Niemiec, pełniący odpowiedzialne funkcje. Oto relacja starszego miejscowego zboru, Mychajła Tiłniaka: „Z wielką radością wysłuchaliśmy świetnie przygotowanych przemówień, wygłoszonych przez braci z Niemiec i Węgier. Ze łzami w oczach zachęcali nas i błagali, byśmy dochowali wierności w nadchodzących próbach”. Wkrótce wybuchła II wojna światowa i rzeczywiście nastał czas srogich prób.

Kiedy w 1937 roku zorganizowano wielki zjazd w Pradze, bracia wynajęli specjalny pociąg, który odchodził z Sołotwyna i przecinał całą Ruś Podkarpacką, przystając na wszystkich stacjach, żeby zabrać delegatów. Na każdym wagonie widniał napis: „Konwencja Świadków Jehowy w Pradze”. Starsi ludzie do dziś wspominają to wydarzenie. Dla tamtejszego społeczeństwa stało się ono dobitnym świadectwem na rzecz prawdy biblijnej.

Budynki służące wielbieniu Boga

Gdy tylko powstały pierwsze grupy Badaczy Pisma Świętego, zarazem wyłoniła się potrzeba wybudowania odpowiednich miejsc spotkań. Pierwszy tego typu obiekt wzniesiono w roku 1932 w zakarpackiej miejscowości Dibrowa. Potem w pobliżu powstały dwie inne sale, w Sołotwynie i Biłej Cerkwie.

Podczas wojny część tych budynków uległa zniszczeniu, a inne skonfiskowano. Ale bracia i tak wytrwale dążyli do tego, by mieć własne sale. Teraz w Dibrowie jest ich 8, a w sześciu pobliskich miejscowościach — 18.

Tłumaczenie literatury biblijnej

Na przełomie XIX i XX wieku rzesze Ukraińców wyemigrowały do USA i Kanady, gdzie niektórzy z nich poznali prawdę zawartą w Biblii. Powstały tam liczne grupy ukraińskojęzyczne. Już w roku 1918 przełożono dla nich książkę „Boski plan wieków”. Żeby jednak należycie zaopatrzyć w pokarm duchowy ludność Ukrainy, jak też zagraniczne środowiska Ukraińców, trzeba było zrobić o wiele więcej. Na początku lat dwudziestych potrzebę regularnego tłumaczenia publikacji biblijnych dostrzegł pewien brat mający po temu odpowiednie kwalifikacje. Był nim zamieszkały w Kanadzie Emil Zarycki, który następnie przyjął zaproszenie do służby pełnoczasowej. Zajmował się przede wszystkim tłumaczeniem na ukraiński, a prócz tego odwiedzał ukraińskie, polskie i słowackie grupy w Kanadzie i USA.

Emil Zarycki urodził się w okolicach Sokala na zachodzie Ukrainy. Razem z rodzicami wyjechał do Kanady. Na emigracji ożenił się z Ukrainką Mariją. Mieli pięcioro dzieci. Pomimo obowiązków rodzinnych wywiązywali się z powierzonych im zadań. W roku 1928 Towarzystwo Strażnica nabyło dom w Winnipeg w Kanadzie. Właśnie tam dokonywano przekładów na język ukraiński.

W owych pionierskich latach podczas pracy od domu do domu głosiciele korzystali z przenośnych gramofonów, służących do odtwarzania płyt z wykładami biblijnymi. Żeby nagrać serię takich wykładów po ukraińsku, Emila Zaryckiego zaproszono do Brooklynu. W latach trzydziestych radiostacja w Winnipeg przygotowała kilka półgodzinnych audycji, na które składały się głównie treściwe przemówienia biblijne, wygłaszane przez brata Zaryckiego i innych dobrych mówców; występował też chór czterogłosowy, śpiewający pieśni ze śpiewnika wydanego w roku 1928. Setki słuchaczy dziękowało listownie i telefonicznie za te programy.

Marija i Emil Zaryccy przez 40 lat wiernie usługiwali w charakterze tłumaczy. W tym okresie po ukraińsku ukazały się wszystkie bez wyjątku numery Strażnicy. W roku 1964 nadzór nad tłumaczeniem powierzono Maurice’owi Saranczukowi, który wcześniej z żoną Anne przez kilka lat pomagał bratu Zaryckiemu.

Przybywają posiłki

Co prawda gorliwi głosiciele już przed rokiem 1927 siali i podlewali ziarno dobrej nowiny na Ukrainie, jednak zorganizowane dzieło ewangelizacji — najpierw na Rusi Podkarpackiej, a potem w Galicji — datuje się właśnie od wymienionego roku. Wcześniej, kiedy jeszcze nie składano sprawozdań ze służby, na terenie tym szczodrze rozpowszechniano książki oraz broszury po rumuńsku, węgiersku, polsku i ukraińsku. Odizolowane grupki stopniowo łączyły się w zbory, a głosiciele zaczęli regularnie pełnić służbę od domu do domu. W tamtych latach do rąk ludzi trafiło mnóstwo publikacji biblijnych. W roku 1927 w zakarpackim Użhorodzie otwarto pierwszy skład naszej literatury. W następnym roku opiekę nad zborami i kolporterami na Rusi Podkarpackiej, należącej wówczas do Czechosłowacji, powierzono oddziałowi w Magdeburgu w Niemczech.

Od roku 1930 działalnością Badaczy Pisma Świętego na Zakarpaciu kierowało biuro w Berehowie koło Użhorodu. Jego nadzorcą został Wojtech Czechi. Placówka ta była dużym wsparciem dla tutejszego dzieła ewangelizacji.

Ofiarni bracia z oddziałów praskiego i magdeburskiego nieśli dobrą nowinę o Królestwie mieszkańcom odległych, malowniczo położonych miejscowości karpackich. Do takich gorliwych sług należał Adolf Fitzke z Magdeburga. Przysłano go, żeby głosił dobrą nowinę w okolicach Rachiwa w Karpatach. W pamięci wielu miejscowych braci do dziś żyją serdeczne wspomnienia o tym wiernym, skromnym bracie, który umiał poprzestawać na małym. W roku 2001 na tamtym terenie działały już cztery zbory.

W latach trzydziestych po miastach i wsiach Rusi Podkarpackiej wyświetlano „Fotodramę stworzenia” — ośmiogodzinny pokaz przezroczy i filmów zsynchronizowanych z komentarzem biblijnym, zarejestrowanym na płytach gramofonowych. Do pomocy w prezentowaniu „Fotodramy” przysłano z Niemiec Ericha Frosta. Każdy seans zapowiadano: bracia rozlepiali afisze i rozdawali ulotki. Zainteresowanie było wielkie. W Berehowie zebrał się taki tłum, że przeszło tysiąc osób musiało czekać na ulicy. Kiedy policjanci zobaczyli tę rzeszę, przestraszyli się, że dojdzie do jakichś zamieszek, których nie uda się stłumić. Zamierzali nawet odwołać pokaz, w końcu jednak impreza się odbyła. Po seansie wielu ludzi, którzy chcieli ponownie przyjść na projekcję „Fotodramy”, zostawiło braciom adresy. Widząc tak duże zainteresowanie, miejscowe duchowieństwo imało się wszelkich sposobów, by zahamować głoszenie dobrej nowiny. Ale z błogosławieństwem Jehowy Jego dzieło dalej się rozwijało.

W latach dwudziestych i trzydziestych pieczę nad działalnością Badaczy na Wołyniu i w Galicji sprawował polski oddział w Łodzi. W roku 1932 polscy bracia otoczyli te tereny szczególną troską. Odwiedzili wtedy wszystkich prenumeratorów Strażnicy, których adresy dostali z Brooklynu.

Oto wspomnienia Wilhelma Scheidera, nadzorcy polskiego Biura Oddziału: „[Ukraińcy] garnęli się do prawdy z takim entuzjazmem, jak żaden inny naród. Jak grzyby po deszczu powstawały po miastach i po wsiach na terenie byłej Galicji grupki zainteresowanych, które nieraz szybko rozrastały się do tego stopnia, że obejmowały całe osiedla”.

Większość braci żyła bardzo skromnie, więc kupowanie wydawnictw biblijnych i gramofonów wymagało od nich wielkich wyrzeczeń. Chętnie jednak ponosili takie ofiary, żeby tylko uczestniczyć w służbie i wzrastać pod względem duchowym. Mykoła Wołoczy z Galicji, ochrzczony w roku 1936, miał parę koni. Jednego sprzedał, bo był mu potrzebny gramofon. Można sobie wyobrazić, co znaczyło dla rolnika pozbycie się siły pociągowej! Mykoła musiał utrzymać czworo dzieci, uznał jednak, że wystarczy mu jeden koń. Dzięki nagranym na płyty wykładom biblijnym i pieśniom Królestwa w wersji ukraińskiej wiele ludzi zaczęło poznawać Jehowę i z czasem zostało Jego sługami.

W latach trzydziestych w Galicji i na Wołyniu bardzo prędko przybywało głosicieli, co poświadcza następująca relacja Wilhelma Scheidera: „W roku 1928 z ledwością dotarliśmy do liczby 300 głosicieli w kraju, zaś w roku 1939 było ich już przeszło 1100, a w tej liczbie połowa braci ukraińskich, aczkolwiek u nich [w Galicji i na Wołyniu] praca zaczęła się tak późno”.

Nowi głosiciele, których szeregi błyskawicznie rosły, potrzebowali pomocy w organizowaniu działalności głoszenia dobrej nowiny. Polski oddział przysłał więc Ludwika Kinickiego, który zaczął usługiwać jako nadzorca podróżujący w Galicji i na Wołyniu. Jego rodzina pochodziła z galicyjskiego Czortkowa, skąd na początku XX wieku wyemigrowała do USA. Na obczyźnie poznał prawdę biblijną. Po jakimś czasie wrócił w rodzinne strony, żeby tam ją szerzyć i pomagać rodakom o szczerych sercach. Wielu braci nigdy nie zapomni, co zrobił dla nich ten gorliwy ewangelizator. Kiedy jesienią 1936 roku wyszedł zakaz wydawania czasopisma Złoty Wiek, a wydawcę skazano na rok więzienia, bracia zmienili tytuł na Nowy Dzień i właśnie brata Kinickiego upoważnili do publikowania tego periodyku. W roku 1944 brata Kinickiego aresztowało gestapo. Zginął w obozie koncentracyjnym Mauthausen-Gusen. Do końca wiernie służył Jehowie.

Bóg pociąga ludzi wszelkiego pokroju

Na początku lat dwudziestych Badacz Pisma Świętego nazwiskiem Roła powrócił z emigracji do rodzinnej miejscowości galicyjskiej Zołotyj Potik i zaczął tam z Biblią w ręku głosić dobrą nowinę. Mówiono, że zwariował, zniszczył bowiem wszystkie posiadane wizerunki religijne. Miejscowy duchowny próbował uniemożliwić mu głoszenie ewangelii. Udał się w tym celu do tutejszego policjanta i zaproponował: „Dam ci litr wódki, jeśli tak urządzisz Rołę, żeby nie mógł chodzić”. Stróż prawa odparł, że jego praca nie polega na biciu ludzi. Później do brata Roły zaczęły przychodzić paczki od współwyznawców z USA. Duchowny znów zjawił się u policjanta, tym razem z donosem, że na poczcie jest przesyłka z komunistyczną literaturą. Nazajutrz funkcjonariusz udał się więc na pocztę, żeby zobaczyć, kto odbierze paczkę. Był to oczywiście Roła. Policjant zaprowadził go na posterunek. Wezwał też duchownego. Ksiądz wrzeszczał, że w przesyłce są diabelskie książki. Wobec tego policjant część nadesłanych książek przekazał miejscowemu sądowi celem ustalenia, czy rzeczywiście zawierają treści komunistyczne. Resztę zatrzymał, żeby przeczytać. Wkrótce doszedł do wniosku, że przedstawiają prawdę, zaczął więc z żoną przychodzić na zebrania Badaczy. Po jakimś czasie ochrzcił się i gorliwie głosił słowo Boże. W taki oto sposób duchowny, usiłując powstrzymać rozgłaszanie ewangelii, wbrew swej woli zachęcił Ludwika Rodaka do poznania prawdy biblijnej.

Mniej więcej w tym czasie wyjechał ze Lwowa do USA pewien pop greckokatolicki z żoną. Zaraz potem żona zmarła. Zrozpaczony ksiądz postanowił zbadać, gdzie powędrowała jej dusza. Postarał się o adres grupy spirytystów w Nowym Jorku. Szukając miejsca ich zebrań, omyłkowo zaszedł na inne piętro i trafił na spotkanie Badaczy Pisma Świętego. Tu wyjaśniono mu, co się dzieje z umarłymi. Później przyjął chrzest i przez jakiś czas pracował w drukarni bruklińskiego Domu Betel, a następnie wrócił do Galicji, gdzie gorliwie kontynuował głoszenie dobrej nowiny.

Światło dociera do wschodniej Ukrainy

Jak widać, dzieło głoszenia ewangelii rozwijało się głównie na terenie zachodniej Ukrainy. W jaki sposób prawda biblijna dotarła do dalszych części kraju? Czy duchowa gleba okazała się tam równie urodzajna, jak na zachodzie?

W początkach XX wieku w zagłębiu węglowym na wschodzie Ukrainy podjął pracę inżynier przybyły ze Szwajcarii. Nazywał się Trumpi i znany jest jako pierwszy Badacz Pisma Świętego na tym terenie. Plonem jego służby kaznodziejskiej było powstanie w miejscowości Lubymiwśkyj Post pod Charkowem grupy spotykającej się w celu studiowania Biblii.

W roku 1927 inny brat z Europy Zachodniej, też inżynier, przyjechał do pracy w kopalni węgla w miejscowości Kałyniwka. Przywiózł całą walizę publikacji biblijnych, które wykorzystywał podczas rozmów z niewielkim gronem baptystów. Ludzie ci z dużym zaciekawieniem słuchali dobrej nowiny o Królestwie. Po pewnym czasie brat ten powrócił do ojczyzny, a miejscowa garstka baptystów przekształciła się w grupkę Badaczy Pisma Świętego. Według informacji podanych w roku 1927 w Strażnicy do Kałyniwki na obchody Wieczerzy Pańskiej przybyło 18 osób. W sąsiedniej Jepifaniwce na uroczystości spotkało się 11 osób, a w Lubymiwśkym Poście — aż 30.

Biuro Główne w Brooklynie z uwagą obserwowało rozwój działalności teokratycznej w ZSRR i czyniło starania, by ją tam zalegalizować. W roku 1928 z taką właśnie misją przyjechał do Związku Radzieckiego brat George Young, obywatel Kanady, który w Charkowie na wschodzie Ukrainy zorganizował dla miejscowych Badaczy niewielkie, trzydniowe zgromadzenie. Niestety, wskutek sprzeciwu rządu musiał opuścić ZSRR. Jak wynika z jego raportu, grupy Badaczy istniały wówczas także w Kijowie i Odessie.

Relacja George’a Younga naświetliła braciom w Brooklynie sytuację istniejącą w Związku Radzieckim. Na podstawie jego opinii wyznaczono Danyjiła Staruchina z Ukrainy do reprezentowania Badaczy Pisma Świętego zarówno na terenie Ukrainy, jak i na pozostałym obszarze ZSRR. Kilka lat przed wizytą George’a Younga brat Staruchin z powodzeniem bronił prawdy biblijnej podczas dyskusji z Anatolijem Łunaczarskim, ludowym komisarzem oświaty. George Young pisał do brata Rutherforda do Brooklynu: „Danyjił Staruchin jest aktywny i gorliwy. W wieku 15 lat wdał się z księdzem w rozmowę na temat Biblii. Duchowny tak się zdenerwował, że chwycił krzyż i z taką siłą uderzył nim chłopca po głowie, iż ten nieprzytomny upadł na podłogę. Do dziś ma na głowie bliznę. Danyjiłowi groziło wtedy powieszenie, ale jako niepełnoletni dostał tylko cztery miesiące więzienia”. Brat Staruchin próbował zarejestrować miejscowy zbór i uzyskać oficjalne zezwolenie na druk literatury biblijnej na terenie Ukrainy, lecz władza radziecka nie wyraziła zgody.

W latach dwudziestych i trzydziestych rząd ZSRR wszelkimi siłami propagował ateizm. Religię uczyniono przedmiotem szyderstw, a głosicieli idei religijnych okrzyknięto wrogami ojczyzny. W roku 1932 po obfitych zbiorach komuniści skonfiskowali ukraińskim chłopom wszystką żywność. W ten sposób sztucznie wywołali klęskę głodu, która spowodowała śmierć przeszło sześciu milionów ludzi.

Ze sprawozdań wynika, że w tych krytycznych czasach małe grupki czcicieli Jehowy, choć pozbawione jakichkolwiek kontaktów z braćmi spoza Ukrainy, dochowały wierności Bogu. Niektórych za taką postawę wtrącono na wiele lat do więzień. Rodzina Trumpich, Hauserowie, Danyjił Staruchin, Andrij Sawenko i siostra Szapowałowa to tylko kilka przykładów ówczesnych sług Bożych, którzy zachowali prawość. Ufamy, że Jehowa ‛nie zapomni o ich pracy oraz o miłości, którą okazali Jego imieniu’ (Hebrajczyków 6:10).

Okres srogich prób

Pod koniec lat trzydziestych granice wielu wschodnioeuropejskich państw bardzo się zmieniły. Faszystowskie Niemcy i ZSRR poszerzyły sfery wpływów i wchłonęły słabsze kraje.

W marcu 1939 roku Węgry za zgodą Niemiec zajęły resztę Rusi Podkarpackiej. Wydano zakaz działalności Świadków Jehowy i zamknięto wszystkie Sale Królestwa. Władze brutalnie obchodziły się z braćmi i wielu wtrąciły do więzień. Zamknięto większość Świadków z ukraińskich wsi Wełykyj Byczkiw i Kobyłećka Polana.

W roku 1939, po wkroczeniu Armii Czerwonej do Galicji i na Wołyń, zamknięto zachodnią granicę ukraińską. Kontakt z biurem w Polsce został przerwany. Wybuch II wojny światowej oznaczał zejście organizacji ludu Bożego do podziemia. Bracia łączyli się w małe grupki zwane kółkami i kontynuowali służbę, zachowując wzmożoną ostrożność.

Później Ukrainę zajęły wojska niemieckie. W czasie okupacji hitlerowskiej kler podburzał społeczeństwo przeciwko Świadkom Jehowy. W Galicji rozgorzały zaciekłe prześladowania: braciom wybijano szyby w oknach, wielu z nich bestialsko pobito. Pewną grupę Świadków zmuszono zimą do stania przez wiele godzin w lodowatej wodzie, ponieważ odmówili przeżegnania się. Bito również nasze siostry — niektóre dostawały po 50 razów kijem. Sporo naszych współwyznawców okupiło swą niezłomność życiem. Na przykład gestapo straciło Illę Howuczaka, pełnoczasowego ewangelizatora działającego na terenie Karpat. Zadenuncjował go gestapowcom pewien ksiądz katolicki, któremu nie podobało się, że brat Howuczak gorliwie głosi o Królestwie. Był to naprawdę czas srogich prób. Ale lud Jehowy niewzruszenie trwał w służbie.

Świadkowie Jehowy pomagali sobie wzajemnie pomimo związanego z tym ryzyka. W Stanisławowie (dzisiejszy Iwano-Frankowsk) Świadkami zostały matka z dwiema córkami — Żydówki z getta. Dowiedziawszy się, że Niemcy planują wymordowanie wszystkich Żydów zamieszkałych w mieście, bracia postanowili uratować te siostry. Z narażeniem życia ukrywali je przez całą okupację.

Podczas II wojny światowej Świadkowie z zachodniej Ukrainy przejściowo stracili łączność z organizacją i nie byli pewni, jaki kierunek działania należy obrać. Niektórzy myśleli, że wybuch wojny stanowi początek Armagedonu. Pogląd ten był przyczyną nieporozumień utrzymujących się przez jakiś czas wśród braci.

Na polu bitewnym wschodzi ziarno

Druga wojna światowa przyniosła Ukrainie rozpacz i zniszczenia. Na trzy lata zamieniła kraj w gigantyczne pole bitewne. Kiedy po terytorium Ukrainy przesuwała się linia frontu — najpierw na wschód, a potem z powrotem na zachód — zrównano z ziemią wiele miasteczek i wsi. Zginęło wtedy około dziesięciu milionów Ukraińców, z tego pięć i pół miliona cywilów. Widząc okropności wojny, wielu ludzi popadło w zwątpienie i odrzuciło zasady moralne. Ale nawet w tak trudnych okolicznościach niektórzy przyjmowali prawdę biblijną.

W roku 1942 powołano do armii Mychajła Dana — chłopaka z Zakarpacia, który przed wojną chętnie słuchał Świadków Jehowy. Podczas ćwiczeń wojskowych pewien ksiądz katolicki rozdał żołnierzom pisemko religijne. Każdemu, kto zabije przynajmniej jednego komunistę, obiecano w nim niebo. Mychajło był tym wstrząśnięty. A kiedy w czasie wojny zobaczył duchownego mordującego ludzi, uświadomił sobie, że Świadkowie rzeczywiście głoszą prawdę. Po wojnie wrócił do domu, odnalazł Świadków i pod koniec 1945 roku przyjął chrzest.

Potem brat Dan przeżył koszmar radzieckich więzień. Po uwolnieniu został chrześcijańskim starszym. Obecnie usługuje jako nadzorca przewodniczący pewnego zboru na Zakarpaciu. Żartobliwie nawiązuje do treści wspomnianej broszury: „Nie zabiłem ani jednego komunisty. Dlatego nie oczekuję pójścia do nieba, lecz życia wiecznego w raju na ziemi”.

Żyzna, plonująca gleba obozów koncentracyjnych

Jak wspomniano na początku, dobra gleba jest warunkiem obfitych plonów. Dlatego w czasie okupacji Niemcy wywozili do Rzeszy ukraińskie czarnoziemy. Z centralnej Ukrainy odjeżdżał pociąg za pociągiem, załadowany tym cennym towarem.

Inne pociągi wiozły z Ukrainy symboliczną glebę, która później też okazała się żyzna — dwa i pół miliona młodych mężczyzn i kobiet zabrano na roboty przymusowe do Niemiec. Sporo z nich trafiło potem do obozów koncentracyjnych. Tam poznali niemieckich Świadków Jehowy, więzionych za chrześcijańską neutralność. Również za drutami obozów nasi bracia słowem i czynem krzewili dobrą nowinę. Była więźniarka wspomina: „Świadkowie wyróżniali się spomiędzy reszty społeczności obozowej. Biła od nich życzliwość i optymizm. Swoim zachowaniem dawali do zrozumienia, że mają do przekazania coś bardzo ważnego”. Wielu Ukraińców zamkniętych w obozach koncentracyjnych przyjęło wtedy prawdę biblijną, głoszoną przez niemieckich Świadków.

Anastasija Kazak zetknęła się z orędziem biblijnym w hitlerowskim obozie Stutthof. Pod koniec wojny kilkuset więźniów — w tym Anastasiję i czternaścioro innych Świadków — przewieziono statkiem do Danii. Duńscy bracia odszukali swych współwyznawców i zatroszczyli się o nich pod względem fizycznym i duchowym. W tym samym roku dziewiętnastoletnia Anastasija ochrzciła się na kongresie w Kopenhadze, po czym wróciła w rodzinne strony. Tam — na wschodzie Ukrainy — gorliwie rozsiewała ziarno prawdy. Za tę działalność znów trafiła do więzienia, gdzie spędziła 11 lat.

Oto, co siostra Kazak radzi młodzieży: „Cokolwiek przyjdzie wam znosić: sprzeciw, prześladowania czy jakiekolwiek inne trudności, nigdy nie dawajcie za wygraną. Wytrwale proście Jehowę o pomoc. Przekonałam się, że On naprawdę nigdy nie opuszcza swych sług” (Ps. 94:14).

Wojenny okres prób

Wojna jest okrutna dla wszystkich, niesie trudy, cierpienia i śmierć zarówno żołnierzom, jak i cywilom. Nie omijają one również Świadków Jehowy. Ale choć słudzy Boży żyją na świecie, nie są jego częścią (Jana 17:15, 16). Za przykładem Mistrza, Jezusa Chrystusa, przestrzegają ścisłej neutralności w sprawach politycznych. Dali się przez to wszędzie poznać jako prawdziwi chrześcijanie — także na Ukrainie. Świat otacza szacunkiem swoich bohaterów wojennych — żywych i martwych, Jehowa zaś szanuje tych, którzy odważnie dowodzą lojalności wobec Niego (1 Samuela 2:30).

Pod koniec 1944 roku Armia Czerwona powtórnie zajęła zachodnią Ukrainę. Ogłoszono powszechną mobilizację. W tym czasie ukraińskie ugrupowania partyzanckie walczyły z wojskami zarówno niemieckimi, jak i radzieckimi. Na zachodzie Ukrainy na ludność wywierano nacisk, by zasilała szeregi partyzanckie. Lojalność sług Jehowy była poddawana kolejnym próbom. Ponieważ bracia odmawiali uczestniczenia w wojnie, niejednego stracono.

Illa Howuczak zaznajomił z prawdą biblijną Iwana Maksymiuka i jego syna Mychajła. Podczas wojny za odmowę chwycenia za broń ojca i syna wzięli do niewoli partyzanci, a następnie Iwanowi kazali zabić żołnierza radzieckiego, który też był ich jeńcem. Iwan nie zgodził się, chociaż obiecali mu za to wolność. Wówczas w bestialski sposób go zamordowali. Podobnie zginął jego syn Mychajło oraz Jurij Frejuk z siedemnastoletnim synem Mykołą.

Inni bracia stracili życie za odmowę służby w Armii Czerwonej (Izaj. 2:4). Zapadały też wyroki po dziesięć lat więzienia. W więzieniach szanse przeżycia były znikome, ponieważ tuż po wojnie na Ukrainie srożył się głód i nie było co jeść nawet na wolności. W roku 1944 uwięziono Mychajła Dasewicza. Za neutralną postawę skazano go na dziesięć lat, ale wcześniej przez pół roku prowadzono śledztwo, po którym znalazł się w stanie kompletnego wyczerpania. Więzienna komisja lekarska orzekła, że ma być na diecie „wysokokalorycznej”. Oznaczało to dodatek w postaci łyżeczki oleju do każdej porcji owsianki — jedynej dozwolonej mu potrawy. Brat Dasewicz przeżył ten okres. Kiedy wyszedł, najpierw przez 23 lata usługiwał w Komitecie Kraju w ZSRR, a następnie wszedł w skład ukraińskiego Komitetu Kraju.

W roku 1944 za odmowę służby w formacjach militarnych siedmiu braci z pewnego zboru na Bukowinie dostało wyroki od trzech do czterech lat pozbawienia wolności. Czterech z nich zmarło w więzieniu śmiercią głodową. Tego samego roku pięciu braci z pobliskiego zboru skazano na dziesięć lat pracy w syberyjskim łagrze. Tylko jeden wrócił do domu, pozostali zginęli w obozie.

Rocznik Świadków Jehowy — 1947 tak relacjonował tamte wydarzenia: „W roku 1944, po wyparciu na zachód hitlerowskiego agresora, w zachodniej części Ukrainy kto żyw powoływany był pod broń. Stawką było odniesienie ostatecznego zwycięstwa i Związek Radziecki pilnie potrzebował wsparcia. Nasi bracia i tym razem nie naruszyli w niczym przymierza wiecznego — pozostali neutralni. Niejeden wierność Panu okupił własnym życiem, wielu też (sporo ponad 1000) wywieziono na wschód i osiedlono na rozległych równinach tego przeogromnego kontynentu”.

Choć tak rozrzuceni, Świadkowie Jehowy dalej rośli liczebnie. W roku 1946 na zachodzie Ukrainy w obchodach Wieczerzy Pańskiej wzięło udział 5218 osób, w tym 4 należące do grona pomazańców.

Chwilowa ulga

Po II wojnie światowej bracia, którzy mimo ciężkich doświadczeń wojennych dochowali wierności Bogu, głosili powracającym z pól bitewnych porywające, tchnące otuchą i nadzieją poselstwo. Żołnierze i jeńcy wojenni wracali do domu rozczarowani — rozglądali się za jakimś celem życia. Dlatego wielu z radością przyjęło prawdę biblijną. Na przykład pod koniec roku 1945 w Biłej Cerkwie na Zakarpaciu ochrzczono w rzece Cisie 51 osób. Miejscowy zbór liczył wówczas 150 głosicieli.

W tamtych latach rozgorzała nienawiść pomiędzy Ukraińcami z zachodniej Ukrainy a Polakami z wschodniego pogranicza Polski. Powstało sporo band — ukraińskich i polskich. W miejscowościach, gdzie ludność ukraińska była przemieszana z polską, dochodziło do masowych rzezi — niektóre wsie wycięto w pień. Niestety, w tych masakrach zginęła też pewna liczba naszych braci.

Później Związek Radziecki zawarł z Polską porozumienie, na mocy którego około 800 000 Polaków z zachodniej Ukrainy przesiedlono do Polski, a 500 000 Ukraińców z kresów Polski — na Ukrainę. Wśród repatriantów było sporo Świadków. Przesiedlano nieraz całe zbory. Dawało to braciom sposobność głoszenia dobrej nowiny na nowych terenach, jak również podejmowania się nowych zadań teokratycznych. Rocznik Świadków Jehowy — 1947 informował: „Cały ten ruch ludności zainicjował bardzo szybkie szerzenie się prawdy biblijnej tam, gdzie w normalnych warunkach miałaby ona znikome szanse dotarcia. Tak oto do wychwalania Jehowy przyczyniły się smutne skądinąd okoliczności”.

Kiedy zamknięto zachodnie granice Ukrainy, bracia poczynili kroki, by zarówno tam, jak i w pozostałych republikach ZSRR zorganizować działalność teokratyczną. Już wcześniej na całym tym obszarze sługą kraju został mianowany Pawło Ziatek. Potem przydzielono mu do pomocy dwóch innych gorliwych braci, Stanisława Buraka oraz Petra Tokara. Mieszkali we Lwowie u pewnej siostry i powielali publikacje biblijne, dzięki czemu pokarm duchowy mógł docierać do wszystkich części Związku Radzieckiego. Pisma powielane we Lwowie tłumaczone były z publikacji, które z wielkim ryzykiem przerzucano z Polski. Od czasu do czasu braciom i siostrom udawało się uzyskać zezwolenie na odwiedzenie krewnych w Polsce. Wracając, brali ze sobą nasze wydawnictwa. Przez jakiś czas pewien maszynista przemycał czasopisma biblijne w metalowym schowku ukrytym w kotle parowym lokomotywy!

Pod koniec 1945 roku brata Ziatka aresztowano i skazano na dziesięć lat więzienia. Obowiązki sługi kraju przejął po nim brat Burak.

Ponowna fala prześladowań

W czerwcu 1947 roku na jednej z ulic Lwowa zatrzymano pewnego brata. Miał przy sobie świeżo wydrukowane publikacje — właśnie niósł je współwyznawcom. Funkcjonariusze aparatu bezpieczeństwa obiecali mu, że jeśli da im adresy braci, których regularnie zaopatruje w czasopisma, to zarejestrują naszą organizację. Nie podejrzewając podstępu, przekazał im adresy prawie 30 braci, między innymi Stanisława Buraka. Wszystkich aresztowano. Brat ten szczerze żałował, że bezpodstawnie zaufał służbom bezpieczeństwa.

Aresztowanych osadzono w zakładzie karnym w Kijowie. Wszczęto dochodzenie i przesłuchania. Brat Burak zmarł wkrótce w więzieniu. Wcześniej jednak, jeszcze przed aresztowaniem, zdążył się skontaktować ze sługą okręgu Mykołą Cybą z Wołynia i przekazać mu nadzór nad działalnością Świadków Jehowy na Ukrainie oraz pozostałym obszarze ZSRR.

Wtedy to po raz pierwszy sowiecki aparat bezpieczeństwa za jednym zamachem uwięził aż tylu braci sprawujących odpowiedzialne funkcje, w tym także niektórych pracowników podziemnych drukarni. Władze uważały nasze wydawnictwa za antyradzieckie. Świadków fałszywie oskarżano o burzenie ładu społecznego. Wielu skazywano na śmierć. Wyroki śmierci zamieniano im jednak na 25 lat robót w łagrach.

Skazanych zsyłano na Syberię. Gdy kiedyś zapytano pewnego prawnika, dlaczego wywożeni są tak daleko, zażartował: „Widocznie musicie i tam głosić o waszym Bogu”. Zadziwiające, jak trafne okazały się te słowa!

W latach 1947-1951 zatrzymano wielu Świadków pełniących ważne funkcje organizacyjne. Braci zamykano nie tylko za drukowanie pism, lecz także za odmowę pełnienia służby wojskowej, udziału w wyborach lub zapisania dziecka do pionierów lub Komsomołu (młodzieżowych organizacji komunistycznych). Żeby trafić do więzienia, wystarczyło być Świadkiem Jehowy. Na procesach często wykorzystywano fałszywe zeznania. Składali je zwykle sąsiedzi lub znajomi oskarżonych, zastraszani lub przekupywani przez funkcjonariuszy aparatu bezpieczeństwa.

Niektórzy urzędnicy sprzyjali braciom, choć nie okazywali tego jawnie. Iwana Symczuka po aresztowaniu trzymano przez sześć miesięcy w jednoosobowej celi. Panowała tam zupełna cisza, nie słychać było nawet hałasów ulicznych. Po tym okresie zaczęto go przesłuchiwać. Urzędnik prowadzący dochodzenie pomógł Iwanowi. Pouczył go, jak odpowiadać: „Ani słowa o tym, skąd i od kogo miałeś maszyny do pisania i publikacje! Nie odpowiadaj na takie pytania!” A kiedy brata zabierano na przesłuchanie, dodawał mu otuchy: „Iwan, trzymaj się. Bądź dzielny, Iwan”.

W niektórych miejscowościach Świadkom Jehowy nie pozwalano zawieszać zasłon w oknach. Dzięki temu policja i sąsiedzi mogli bez przeszkód śledzić, czy przypadkiem Świadkowie nie czytają jakiejś literatury biblijnej i czy nie organizują zebrań. Ale bracia i tak wynajdywali sposoby, żeby posilać się pod względem duchowym. Czasem prowadzący zebranie Strażnicy korzystał z niezwykłego „podium”: miejsca pod stołem nakrytym długim do ziemi obrusem. Siedząc tam, czytał materiał i zadawał pytania. Pozostali siedzieli przy stole, uważnie słuchając i udzielając odpowiedzi. Nikomu z zewnątrz nie przyszłoby do głowy, że oto w toku jest zebranie religijne!

Obrona prawdy w sądach

Wspomnianego wcześniej Mychajła Dana aresztowano pod koniec 1948 roku. Był już wtedy żonaty i miał rocznego synka, a żona spodziewała się drugiego dziecka. Na procesie oskarżyciel publiczny żądał 25 lat więzienia. W ostatnim słowie do sądu brat Dan przytoczył Księgę Jeremiasza 26:14, 15: „Ja oto jestem w rękach waszych; czyńcie ze mną, co dobre i prawe jest w oczach waszych. Wszakże wiedzcie i poznajcie, że jeśli mię zabijecie, krew niewinną wydacie przeciw samym sobie i przeciw miastu temu i mieszkańcom jego; bo prawdziwie Pan mię posłał do was, abym mówił w uszy wasze te wszystkie słowa” (przekład Jakuba Wujka). Biblijne ostrzeżenie wywarło na sądzie duże wrażenie. Po naradzie ogłoszono wyrok: dziesięć lat więzienia oraz pięć zesłania z dala od domu, na krańcach ZSRR.

Brat Dan został skazany za zdradę ojczyzny. Tak to skomentował przed sądem: „Urodziłem się na Ukrainie pod rządami czechosłowackimi, a później żyłem tu pod węgierskimi. Teraz nastała władza radziecka. Jestem narodowości rumuńskiej. Którą ojczyznę zdradziłem?” Oczywiście nikt mu nie odpowiedział. Po rozprawie do brata Dana dotarła radosna wiadomość: żona urodziła córeczkę. Myśl o dziewczynce pomogła mu przetrwać wszelkie upokorzenia więzienne i obozowe na wschodzie ZSRR. Pod koniec lat czterdziestych wielu braci z Ukrainy, Mołdawii i Białorusi zmarło śmiercią głodową w radzieckich więzieniach. Brat Dan schudł wtedy o 25 kilogramów.

Cierpienia ukraińskich sióstr

Reżim radziecki prześladował i karał wieloletnimi wyrokami nie tylko naszych braci — z równą brutalnością traktował siostry. Marija Tomiłko poznała prawdę biblijną podczas II wojny światowej w obozie koncentracyjnym Ravensbrück. Po wyjściu na wolność wróciła na Ukrainę i zaczęła głosić dobrą nowinę w Dniepropetrowsku. W roku 1948 za działalność ewangelizacyjną została skazana na 25 lat robót w łagrach.

Inna siostra, ukarana wyrokiem 20 lat pracy w obozie, wspomina: „W czasie śledztwa przebywałam w jednej celi z wieloma kryminalistkami. Ale nie bałam się i głosiłam im słowo Boże. Ku mojemu zaskoczeniu uważnie mnie słuchały. Byłyśmy stłoczone w celi jak sardynki w puszce. Spałyśmy na podłodze tuż obok siebie. Żeby przewrócić się na drugi bok, musiałyśmy to robić jednocześnie — na komendę”.

W roku 1949 w Zaporożu pewien duchowny Kościoła baptystów złożył donos funkcjonariuszom aparatu bezpieczeństwa na pięć naszych sióstr, które w rezultacie aresztowano. Za rzekomą agitację antyradziecką skazano je na 25 lat obozów. Całe ich mienie uległo konfiskacie. Przez siedem lat, czyli do amnestii, pracowały w łagrach daleko na północy ZSRR. Jedna z nich, Lidija Kurdas, opowiada: „Mogłyśmy napisać do domu tylko dwa listy rocznie, które w dodatku surowo cenzurowano. Przez cały czas zsyłki nie miałyśmy żadnych publikacji biblijnych”. Mimo to wiernie trwały przy Jehowie i głoszeniu dobrej nowiny o Królestwie.

Pomoc dla braci w Mołdawii

Mimo że czasy były tak trudne, Świadkowie okazywali sobie miłość. W 1947 roku w graniczącej z Ukrainą Mołdawii panował dotkliwy głód. Ukraińscy bracia, choć sami żyli w biedzie, szybko zareagowali na potrzeby mołdawskich współwyznawców — posłali im mąkę. Ponadto Świadkowie z zachodniej Ukrainy przyjęli pewną liczbę braci mołdawskich pod swój dach.

Oto wspomnienia brata, który mieszkał wtedy w Mołdawii: „Na mocy postanowienia władz przysługiwało mi jako sierocie 200 gramów chleba dziennie. Ale nie dostawałem nic, bo nie należałem do pionierów — dziecięcej organizacji komunistycznej. Bardzo się ucieszyliśmy, gdy bracia z zachodniej Ukrainy przysłali nam mąkę: na każdego głosiciela przypadły cztery kilogramy”.

Próby rejestracji naszej działalności w ZSRR

W 1949 roku trzej starsi z Wołynia: Mykoła Piatocha, Illa Babijczuk i Mychajło Czumak podjęli starania o rejestrację naszej działalności religijnej. Zaraz potem brata Czumaka aresztowano. Mykoła Piatocha wspomina, że pierwszy list zawierający prośbę o rejestrację pozostał bez odpowiedzi. Napisali do Moskwy po raz drugi, skąd korespondencję wraz z dokumentami odesłano do Kijowa. Kijowscy urzędnicy wyznaczyli braciom spotkanie i poinformowali ich, że rejestracja jest możliwa, ale pod warunkiem, iż Świadkowie Jehowy zgodzą się z nimi współpracować. Bracia rzecz jasna nie przystali na takie pogwałcenie neutralności chrześcijańskiej. Wkrótce aresztowano też dwóch pozostałych starszych i skazano na 25 lat łagrów.

W specjalnej nocie wystosowanej z Moskwy do miejscowych władz wołyńskich było napisane, że „sekta” Świadków Jehowy jest „ruchem o charakterze zdecydowanie antyradzieckim i nie może być zarejestrowana”. Naczelnikowi miejscowego urzędu do spraw wyznań polecono inwigilować Świadków i pisać na nich raporty do funkcjonariuszy bezpieczeństwa.

Współpraca duchowieństwa z władzami

W roku 1949 duchowny Kościoła baptystów na Zakarpaciu poskarżył się władzom, że Świadkowie Jehowy nawracają jego wiernych na swoją religię. Doprowadził w ten sposób do zatrzymania i skazania na dziesięć lat więzienia starszego miejscowego zboru, Mychajła Tiłniaka. W domu została żona z dwojgiem małych dzieci.

Takie posunięcia kleru otwierały oczy uczciwym ludziom i sprawiały, że zaczynali z szacunkiem odnosić się do Świadków Jehowy oraz ich działalności. W roku 1950 Wasyłyna Biben, dziewczyna należąca do zakarpackiego Kościoła baptystów, dowiedziała się, że jej pastor doniósł władzom o poczynaniach dwojga miejscowych Świadków, czym doprowadził do ich aresztowania i skazania na sześć lat więzienia. Oni jednak — po wyjściu na wolność i powrocie do domu — nie okazywali donosicielowi niechęci. To przekonało Wasyłynę, że Świadkowie rzeczywiście kochają bliźnich. Zaczęła studiować z nimi Biblię i przyjęła chrzest. Mówi teraz: „Jestem wdzięczna Jehowie, że pozwolił mi znaleźć drogę wiodącą do życia wiecznego”.

Zsyłka

Prawdy biblijne krzewione przez sług Jehowy były nie do pogodzenia z ateistyczną ideologią komunistyczną. Dobrze zorganizowani Świadkowie potajemnie powielali i kolportowali publikacje, których tematem było Królestwo Boże. Ponadto głosili nauki biblijne wśród krewnych i znajomych. Od roku 1947 do 1950 aresztowano przeszło 1000 Świadków. Mimo to ich liczba wciąż rosła. Dlatego w roku 1951 po cichu przygotowano plan, który miał doprowadzić do zadania ludowi Bożemu druzgocącego ciosu. Postanowiono wszystkich pozostałych Świadków zesłać na Syberię, jakieś 5000 kilometrów na wschód.

Dnia 8 kwietnia 1951 roku z zachodniej Ukrainy wywieziono na Syberię ponad 6100 Świadków. Nad ranem pod domy zajechały ciężarówki z żołnierzami. Na spakowanie się dano rodzinom tylko dwie godziny. Wolno było zabrać wyłącznie najcenniejsze przedmioty i rzeczy osobiste. Zesłano wszystkich, których zastano w mieszkaniu — mężczyzn, kobiety i dzieci. Nie robiono żadnych wyjątków — ani ze względu na podeszły wiek, ani stan zdrowia. Wszystkich aresztowano w ciągu jednego dnia, po czym stłoczonych w pociągach towarowych powieziono w głąb kraju.

Tych, których nie było wtedy w domu, nie próbowano już później odszukać. Niektórzy z nich sami zwracali się do władz, chcąc się połączyć z zesłanymi rodzinami. Prośby takie pozostawały bez odpowiedzi, nie informowano też nikogo o miejscu pobytu deportowanych krewnych.

Świadków wywieziono nie tylko z Ukrainy. Podobny los spotkał braci z Mołdawii, zachodniej Białorusi, Litwy, Łotwy i Estonii. Z tych sześciu radzieckich republik zesłano łącznie 9500 Świadków. Jechali pod eskortą wojska w wagonach bydlęcych (używanych zazwyczaj do transportu bydła).

Nikt nie wiedział, dokąd jedzie. W czasie długiej podróży bracia modlili się, śpiewali pieśni i pomagali sobie wzajemnie. Niektórzy wywieszali na wagonach napisy: „Jesteśmy Świadkami Jehowy z Wołynia” lub „Jesteśmy Świadkami Jehowy spod Lwowa”. W czasie postojów na stacjach można było zobaczyć sporo podobnie oznakowanych pociągów, wiozących braci z różnych stron zachodniej Ukrainy. W ten sposób zesłańcy zorientowali się, że deportacją objęto Świadków z wielu terenów. Takie „telegramy” dodawały im sił w czasie długiej podróży na Syberię, trwającej 2—3 tygodnie.

Zesłanie miało być dożywotnie. Plan zakładał, że Świadkowie Jehowy nigdy już stamtąd nie powrócą. Chociaż nie zamknięto ich w więzieniach, mieli się regularnie meldować w komendanturze. Kto tego nie zrobił, trafiał na parę lat do więzienia.

Po dotarciu na miejsce zsyłki niektórych po prostu wysadzono z pociągu w środku lasu. Dawano im siekiery, żeby zbudowali sobie jakieś schronienia i samodzielnie stworzyli warunki egzystencji. Kilka pierwszych zim bracia przeżyli w ziemiankach krytych darnią.

Hryhorij Melnyk, usługujący dziś jako starszy na Krymie, opowiada: „W roku 1947, po aresztowaniu mojej siostry, byłem często przesłuchiwany. Bili mnie drewnianymi pałkami. Kilkakrotnie musiałem stać pod ścianą przez 16 godzin z rzędu. Usiłowali mnie w ten sposób zmusić do złożenia fałszywych zeznań obciążających moją starszą siostrę, która była Świadkiem Jehowy. Miałem wtedy 16 lat. Ponieważ nie chciałem świadczyć przeciw niej, uznali mnie za wroga, którego należy się pozbyć.

„Właśnie dlatego, choć byliśmy sierotami (oboje rodzice zmarli), w 1951 roku zesłali nas na Syberię: mnie z dwoma młodszymi braćmi i młodszą siostrą. Starsze rodzeństwo, brat i siostra, odsiadywało w więzieniu dziesięcioletnie wyroki. W wieku 20 lat musiałem wziąć na barki ciężar odpowiedzialności za troje młodszego rodzeństwa.

„Często wspominam pierwsze dwa lata pobytu na Syberii, kiedy do jedzenia mieliśmy tylko ziemniaki, a do picia herbatę. Nalewaliśmy ją do głębokich talerzy, bo kubki były wówczas luksusem. Ale pod względem duchowym czułem się bardzo dobrze. Już w pierwszych dniach po przyjeździe zacząłem prowadzić zebrania. Wkrótce ruszyła także teokratyczna szkoła służby kaznodziejskiej. Nie było mi łatwo wywiązywać się z obowiązków, bo ciężko pracowałem fizycznie, mając na utrzymaniu braci i siostrę”. Pomimo tych trudności rodzina Melnyków wiernie służyła Jehowie w jedności z Jego organizacją.

Żeby zapobiec komunikowaniu się Świadków z miejscową społecznością, tamtejsze władze jeszcze przed przybyciem zesłańców rozpuściły pogłoskę, że na Syberii osiedlą się kanibale. Po przyjeździe na miejsce pewna grupa Świadków musiała czekać kilka dni na zakwaterowanie w okolicznych wsiach. Bracia siedzieli pod gołym niebem na brzegu zamarzniętej rzeki Czułym. Był wprawdzie kwiecień, ale na ziemi wciąż leżała spora warstwa śniegu. Rozpalili duże ognisko. Grzali się przy nim, modlili, śpiewali pieśni i opowiadali sobie przeżycia z podróży. O dziwo, żaden z tutejszych do nich nie podszedł. Pozamykano wszystkie drzwi i okna. Nikt nie chciał zaprosić ich do domu. Dopiero na trzeci dzień najodważniejsi wieśniacy — zbrojni w siekiery — przybliżyli się i zaczęli rozmowę. Z początku rzeczywiście myśleli, że to najazd kanibali! Ale wkrótce przekonali się, jak jest naprawdę.

W roku 1951 władze planowały deportację Świadków również z Obwodu Zakarpackiego. Sprowadzono już nawet puste pociągi towarowe. Jednak z nieznanych przyczyn zamiar ten porzucono. W czasie zakazu Zakarpacie stanowiło jedno z najważniejszych zapleczy produkcyjnych — tu powielano publikacje biblijne dla całego Związku Radzieckiego.

Zachowywanie jedności

Odkąd tylu braci znalazło się na Syberii, niejeden z pozostałych na miejscu utracił łączność z organizacją. Na przykład Marija Hreczyna z Czerniowców przeszło sześć lat nie miała kontaktu ani z organizacją, ani nawet z pojedynczym współwyznawcą. Mimo to cały czas polegała na Jehowie i dochowała Mu wierności. Ponieważ od roku 1951 do połowy lat sześćdziesiątych większość braci przebywała w więzieniach lub na zesłaniu, w niejednym zborze przewodnictwo musiały objąć siostry.

Mychajło Dasewicz, naoczny świadek tych wydarzeń, wspomina: „Uniknąłem zesłania na Syberię, ponieważ w czasie kompletowania listy przyszłych zesłańców siedziałem w więzieniu w Rosji. Tuż po moim powrocie na Ukrainę większość Świadków z moich rodzinnych stron wywieziono na Syberię. Zająłem się więc odszukiwaniem braci, którzy stracili łączność z organizacją, i tworzeniem z nich grup studium książki oraz zborów. Zacząłem w ten sposób pełnić obowiązki nadzorcy obwodu, choć nie było nikogo, kto mógłby mnie oficjalnie mianować. Miesiąc w miesiąc odwiedzałem wszystkie zbory, zbierałem sprawozdania i od zboru do zboru przekazywałem publikacje, które nam jeszcze pozostały. Brakowało wówczas braci, więc zastępowały ich siostry, które bywały sługami zborów, a gdzieniegdzie pełniły nawet obowiązki sług obwodów. Dla bezpieczeństwa wszystkie spotkania sług zborów w naszym obwodzie organizowaliśmy nocą na cmentarzach. Wykorzystywaliśmy zabobonny lęk przed umarłymi: było mało prawdopodobne, by na cmentarzu ktoś zakłócił nam spokój. Najczęściej rozmawiało się szeptem. Ale pewnego razu szeptaliśmy trochę za głośno i nagle zobaczyliśmy, że dwaj przechodzący obok mężczyźni rzucili się do ucieczki. Widocznie pomyśleli, że to rozmowa umarłych!”

Po masowych zsyłkach 1951 roku ówczesny sługa kraju Mykoła Cyba dalej potajemnie drukował w bunkrze publikacje biblijne. W następnym roku jego kryjówkę wykryły służby bezpieczeństwa. Został aresztowany i na wiele lat uwięziony. Do końca pozostał wierny. Zmarł w 1978 roku. Oprócz brata Cyby do więzienia wtrącono sporo jego pomocników.

Kontakt ze współwyznawcami z zagranicy był wtedy przerwany, ustał więc dopływ świeżego pokarmu duchowego. Pewnego razu kilku braciom udało się sprowadzić rumuńskie wydania Strażnicy z lat 1945-1949. Miejscowi bracia przetłumaczyli je na język ukraiński i rosyjski.

Ci ukraińscy Świadkowie, których nie zesłano ani nie uwięziono, bardzo się troszczyli o współwyznawców. Pilnie się starali skompletować listę więźniów, by każdemu z nich wysyłać ciepłą odzież, żywność i publikacje. Na przykład Świadkowie z Zakarpacia utrzymywali łączność z braćmi z 54 łagrów rozrzuconych po całym terytorium Związku Radzieckiego. Wiele zborów przeprowadzało dodatkowe składki na fundusz „dobrych nadziei”. Pieniądze te przeznaczano na zaspokajanie potrzeb więźniów. Listy z wyrazami wdzięczności i sprawozdaniami ze służby kaznodziejskiej napływające później z więzień i obozów bardzo podnosiły na duchu tych wiernych, ofiarnych braci przebywających na wolności.

Odwilż

Po śmierci Stalina sytuacja Świadków Jehowy nieco się poprawiła. W roku 1953 w ZSRR ogłoszono amnestię, dzięki której część braci wyszła na wolność. Później powołano komisję państwową do powtórnego rozpatrzenia zasadności kar wymierzonych wcześniej. W rezultacie wielu braci zwolniono, a innym zmniejszono wyroki.

W ciągu kilku następnych lat wypuszczono większość uwięzionych Świadków. Amnestia nie dotyczyła jednak zesłanych w roku 1951. W niektórych więzieniach i obozach liczba skazanych, którzy przyłączyli się do organizacji Jehowy w czasie odbywania kary, przewyższyła liczbę przywiezionych tam Świadków. Ten przyrost dodawał braciom otuchy i stanowił dowód, że zachowywanie niezłomnej postawy w krytycznych czasach naprawdę zjednuje im błogosławieństwo Jehowy.

Po wyjściu na wolność wielu braci wróciło do domów. Nie szczędzono starań, by odnaleźć tych, którzy stracili łączność z organizacją. Wołodymyr Wołobujew z okolic Doniecka wspomina: „Zanim znów aresztowano mnie w 1958 roku, odszukałem około 160 współwyznawców odizolowanych od organizacji i udzieliłem im pomocy”.

Amnestia nie oznaczała jednak większej swobody głoszenia dobrej nowiny. Sporo braci i sióstr opuściło mury więzień, lecz wkrótce zostało ponownie zamkniętych na długie lata. Na przykład Mariję Tomiłko z Dniepropetrowska, która miała 25-letni wyrok, wypuszczono na podstawie amnestii po ośmiu latach — w marcu 1955 roku, ale trzy lata później powtórnie skazano, tym razem na dziesięć lat więzienia i pięć zesłania. Dlaczego? W sentencji wyroku wyjaśniono: „Miała u siebie i czytała publikacje oraz ręcznie pisane materiały jehowitów (...) aktywnie popierała tę działalność, upowszechniając w sąsiedztwie jehowickie wierzenia”. Siedem lat później zwolniono ją z więzienia jako niepełnosprawną. Siostra Tomiłko przetrwała najrozmaitsze próby i do dziś wiernie służy Bogu.

Miłość nigdy nie zawodzi

Władze usiłowały rozbijać rodziny Świadków Jehowy. Służby bezpieczeństwa nieraz stawiały naszych braci przed wyborem: rodzina albo Bóg. Ale mimo najcięższych prób słudzy Boży w większości dowiedli swej lojalności wobec Jehowy.

Oto wspomnienia Hanny Bokocz z Zakarpacia, której męża Nucu zamknięto za gorliwe głoszenie dobrej nowiny: „W więzieniu w rozmaity sposób znęcano się nad nim. Sześć miesięcy trzymano go w izolatce bez łóżka — stało tam tylko jedno krzesło. Był okrutnie bity i głodzony. W ciągu kilku miesięcy tak wychudł, że w końcu ważył zaledwie 36 kilogramów — połowę tego, co normalnie”.

Nucu Bokocz zostawił w domu żonę, wierną chrześcijankę, i córeczkę. Przez stosowanie różnych nacisków przedstawiciele władz starali się zmusić go do współpracy z nimi i porzucenia wiary. Miał wybierać między powrotem do rodziny a śmiercią. Brat Bokocz nie wyparł się wiary — pozostał lojalny względem Jehowy i Jego organizacji. Jedenaście lat spędził za murami więzień. Po wyjściu na wolność dalej aktywnie pełnił chrześcijańską służbę, najpierw w charakterze starszego, potem nadzorcy podróżującego — aż do śmierci w roku 1988. Jego ulubionym wersetem, dodającym mu sił, był Psalm 91:2: „Powiem do Jehowy: ‚Tyś schronieniem moim i moją twierdzą, Bogiem moim, w którym chcę pokładać ufność’”.

A oto inne świadectwo nadzwyczajnej wytrwałości. Jurij Popsza usługiwał jako nadzorca podróżujący na Zakarpaciu. Aresztowano go dziesięć dni po ślubie. Zamiast cieszyć się miesiącem miodowym, trafił na dziesięć lat do więzienia. Został wywieziony do Mordwy w głębi Rosji. Żona Marija, wierna chrześcijanka, odwiedziła go tam 14 razy, pokonując za każdym razem w jedną stronę 1500 kilometrów. Teraz brat Popsza jest starszym w jednym z zakarpackich zborów, w czym dalej lojalnie wspiera go ukochana Marija.

Przykład wytrwałości dali też Lidija i Ołeksij Kurdasowie z Zaporoża. Gdy w marcu 1958 roku zostali aresztowani, ich córeczka Hałyna miała zaledwie 17 dni. Razem z nimi zatrzymano 14 osób. Brata Kurdasa skazano na 25 lat łagrów, żonę na 10. Rozdzielono ich — Ołeksija osadzono w obozie w Mordwie, a Lidiję z córeczką zesłano na Syberię.

Siostra Kurdas opowiada o swej trzytygodniowej podróży z Ukrainy na Syberię: „To było straszne. Było nas sześć osób: ja z córeczką, Nadija Wyszniak z kilkudniowym niemowlęciem, które urodziła w areszcie śledczym, oraz dwie inne siostry duchowe. Cała szóstka musiała się zmieścić w przedziale wagonu towarowego, normalnie przeznaczonym do transportu dwóch więźniów. Położyłyśmy dzieci na dolnej pryczy, a same we czwórkę podróżowałyśmy skulone na górnej. Do jedzenia dawano nam chleb i solone śledzie, a do picia wodę. Żywność była tylko dla dorosłych, niemowlęta nie dostawały nic.

„Kiedy dotarłyśmy do celu, mnie z dzieckiem umieszczono w więziennym szpitalu. Spotkałam tam siostry duchowe. Powiedziałam im, że śledczy grozi mi oddaniem dziecka do sierocińca. W jakiś sposób udało im się powiadomić o tym miejscowych braci spoza łagru. Po pewnym czasie w szpitalu obozowym zjawiła się osiemnastoletnia Tamara Buriak (obecnie Rawluk), żeby zabrać do siebie Hałynkę. Wcześniej jej nie znałam. Wiedziałam, że jest moją duchową siostrą, ale powierzenie ukochanej córeczki komuś, kogo pierwszy raz widziałam na oczy, było dla mnie niezwykle bolesne. Najbardziej pocieszyły mnie zapewnienia sióstr z obozu, że Buriakowie to wierni słudzy Boży. Hałynka miała pięć miesięcy i 18 dni, kiedy wzięła ją do siebie Tamara. Odzyskałam ją dopiero po siedmiu latach!

„W roku 1959 w ZSRR ogłoszono amnestię. Obejmowała matki, których dzieci nie skończyły siedmiu lat. Ale władze obozowe zakomunikowały mi, że wypuszczą mnie tylko wtedy, gdy się wyrzeknę wiary. Ponieważ odmówiłam, musiałam pozostać w łagrze”.

Brat Kurdas wyszedł na wolność w roku 1968. Miał wtedy 43 lata. Za przestrzeganie praw Bożych więziono go w sumie 15 lat, z czego 8 w zakładzie specjalnie strzeżonym. W końcu wrócił na Ukrainę, do żony i córki. Rodzina znów była w komplecie. Hałynka lubiła przesiadywać ojcu na kolanach. Mówiła: „Tatusiu! Tyle lat nie mogłam ci usiąść na kolanach, ale teraz nasiedzę się za wszystkie czasy”.

Potem Kurdasowie byli kilkakrotnie eksmitowani przez władze, musieli więc tułać się to tu, to tam. Ze wschodniej Ukrainy wyprowadzili się do zachodniej Gruzji, potem na Przedkaukazie, aż w końcu osiedli w Charkowie, gdzie mieszkają do dziś, tworząc szczęśliwą rodzinę. Hałyna wyszła za mąż. Cała rodzina lojalnie trwa w służbie dla Boga Jehowy.

Wyjątkowy przykład wiary

Ciężkie próby wiary trwały nieraz miesiące, nieraz lata, ale bywało, że i dziesiątki lat. Rozważmy choćby jeden przykład. Jurij Kopos urodził się i dorastał w okolicach malowniczej miejscowości Hust na Rusi Podkarpackiej. W roku 1938 został Świadkiem Jehowy, mając 25 lat. Podczas II wojny światowej — w roku 1940 — skazano go na osiem miesięcy więzienia za odmowę służby w armii węgierskiej, walczącej po stronie Hitlera. Tutejsze prawo zabraniało karania śmiercią odmawiających służby wojskowej z pobudek religijnych. Dlatego Świadków Jehowy kierowano na front, gdzie obowiązywało inne prawo — hitlerowskie, zezwalające na takie egzekucje. W roku 1942 brata Koposa wysłano na front pod Stalingrad. Pojechał pod eskortą z grupą więźniów, w której było jeszcze 21 Świadków. Chodziło o stracenie ich. Ale zaraz po ich przybyciu rozpoczęło się natarcie wojsk radzieckich. Niemieckie oddziały dostały się do niewoli, a z nimi także Świadkowie. Bracia trafili do radzieckiego obozu jenieckiego, skąd w roku 1946 wyszli na wolność.

Brat Kopos wrócił w swoje strony i podjął aktywną służbę kaznodziejską. W roku 1950 władza radziecka skazała go za to na 25 lat łagrów. Jednak dzięki amnestii wyszedł po sześciu latach.

Miał teraz 44 lata i chciał się ożenić z Hanną Szyszko, naszą siostrą, którą też niedawno zwolniono po dziesięcioletnim uwięzieniu. Zamiar zawarcia związku zgłosili w urzędzie, przedkładając odpowiednie podanie. W noc poprzedzającą dzień ślubu znów ich aresztowano i zasądzono na dziesięć lat łagrów. Choć niełatwo było przetrwać takie udręki, miłość pomogła im wszystko znieść, łącznie z dziesięcioletnim przesunięciem daty ślubu (1 Kor. 13:7). W roku 1967 wyszli na wolność i pobrali się.

Nie był to jednak koniec ich utrapień. W roku 1973 brata Koposa, wówczas sześćdziesięcioletniego, po raz kolejny skazano, tym razem na pięć lat więzienia i drugie pięć zesłania. W syberyjskim miejscu zsyłki, oddalonym od rodzinnego Hustu o jakieś 5000 kilometrów, miał u boku Hannę. Nie można się było do nich dostać ani samochodem, ani pociągiem — docierały tam jedynie samoloty. W roku 1983 Koposowie wrócili do Hustu. Hanna zmarła w roku 1989, a jej mąż w 1997. Do śmierci wiernie służył Jehowie. Jeśli do 27 lat spędzonych za murami więzień doliczyć 5 lat zesłania, otrzymamy 32 lata — aż tak długo pozbawiony był wolności.

Ów skromny, pokorny człowiek przez prawie trzecią część stulecia przebywał w radzieckich więzieniach i łagrach. Ten niezwykły przykład wiary stanowi zarazem mocny dowód, że wrogom nie uda się zachwiać prawości lojalnych sług Bożych.

Chwilowy podział

Nieprzyjaciel ludzkości, Szatan Diabeł, różnorodnymi metodami walczy z wyznawcami religii prawdziwej. Sprowadza na nich udręki fizyczne, próbuje zasiać wątpliwości oraz wywołać nieporozumienia pomiędzy braćmi. Wymownie świadczy o tym historia Świadków Jehowy na Ukrainie.

W latach pięćdziesiątych bezlitośnie ich prześladowano. Władze bezustannie tropiły miejsca, w których produkowali literaturę. Cały czas zamykano braci kierujących dziełem. Dlatego nadzorcy zmieniali się bardzo często, nawet co kilka miesięcy.

Widząc, że Świadków nie zmusi do milczenia ani zsyłka, ani więzienie, ani brutalne stosowanie siły czy wręcz tortury, organa bezpieczeństwa uciekły się do jeszcze innej taktyki: zasiewania nieufności między braćmi, by doprowadzić do rozłamu wewnątrz organizacji.

Strategię tę zaczęto stosować w połowie lat pięćdziesiątych. Odtąd gdy funkcjonariusze służb bezpieczeństwa wytropili jakiegoś aktywnego nadzorcę, nie zamykali go od razu, lecz zaczynali śledzić. Ciągle wzywali go na rozmowy. Namawiali do współpracy, obiecując pieniądze i karierę. Za odmowę groziło więzienie i różne upokorzenia. Z braku wiary niektórzy ulegali, powodowani strachem lub chciwością. Pozostawali w zborach i jako denuncjatorzy aparatu bezpieczeństwa składali raporty o działalności Świadków. Ponadto, zgodnie ze wskazówkami władz, rzucali oszczerstwa na niewinnych braci, dążąc do wyrobienia im wśród współwyznawców opinii zdrajców. Wszystko to sprawiało, że bracia często nie ufali sobie nawzajem.

Ofiarą takiej nieufności i bezzasadnych podejrzeń padł brat Pawło Ziatek. Ten pokorny, gorliwy brat wiele lat spędził w łagrach i całe życie poświęcił służbie dla Jehowy.

W połowie lat czterdziestych brat Ziatek był sługą kraju. W tym czasie został aresztowany i osadzony w więzieniu na zachodzie Ukrainy. Zwolniono go po dziesięciu latach w roku 1956, a w następnym roku znów podjął obowiązki sługi kraju. W Komitecie Kraju usługiwało wtedy oprócz niego ośmiu braci: czterech z Syberii i czterech z Ukrainy. Nadzorowali oni dzieło głoszenia o Królestwie na całym terytorium ZSRR.

Ze względu na wielkie odległości i ciągłe prześladowania bracia nie mogli utrzymywać ścisłych kontaktów ani organizować regularnych spotkań. Po pewnym czasie o Pawle Ziatku i innych członkach komitetu zaczęły krążyć rozmaite pogłoski. Mówiono, że współpracuje z aparatem bezpieczeństwa, że sprzeniewierzył fundusze gromadzone na dzieło głoszenia dobrej nowiny i wybudował sobie okazałą willę oraz że widywano go w mundurze wojskowym. Relacje te spisano i zestawiono. W ten sposób powstała broszura, która dotarła na Syberię i trafiła do rąk nadzorców tamtejszych okręgów i obwodów. Żadne z zawartych w niej oskarżeń nie było prawdziwe.

W rezultacie w marcu 1959 roku niektórzy nadzorcy syberyjskich obwodów przestali wysyłać do Komitetu Kraju sprawozdania ze służby polowej. Ci, którzy się w ten sposób odseparowali, nie skonsultowali tej decyzji z Biurem Głównym ani nie zastosowali się do wskazówek miejscowych braci upoważnionych do sprawowania nadzoru. Zapoczątkowało to wieloletni rozłam wewnątrz organizacji Świadków Jehowy w ZSRR.

Odłączeni namawiali innych nadzorców obwodów do zajęcia takiego samego stanowiska. W końcu to właśnie do nich — zamiast do odgórnie wyznaczonego Komitetu Kraju — wpływały comiesięczne sprawozdania z części obwodów. Ponieważ jednak większość głosicieli nie wiedziała, że ich raporty ze służby kaznodziejskiej nie docierają do komitetu, działalność zborowa przebiegała raczej bez zakłóceń. Po kilku podróżach brata Ziatka na Syberię niektóre obwody znów zaczęły przysyłać sprawozdania Komitetowi Kraju.

Powrót do teokracji

Dnia 1 stycznia 1961 roku aresztowano brata Ziatka w pociągu. Wracał właśnie z jednej z takich wypraw na Syberię. Znów go skazano na dziesięć lat. Tym razem odbywał karę w „specjalnym” obozie w Mordwie. Co czyniło ten obóz „specjalnym”?

W łagrach sporo więźniów zostawało Świadkami Jehowy, gdyż przebywający tam bracia głosili dobrą nowinę. Nie podobało się to władzom, postanowiły więc zebrać Świadków pełniących odpowiedzialne funkcje w jednym obozie — żeby nie mieli kogo nawracać. U schyłku lat pięćdziesiątych do dwóch obozów w Mordwie przywieziono z różnych radzieckich łagrów około 100 sióstr i ponad 400 braci. Byli wśród nich zarówno członkowie Komitetu Kraju, jak i bracia odseparowani: nadzorcy obwodów i okręgów nie korzystający z uznanego przez Jehowę kanału łączności. Widząc brata Ziatka pośród innych więźniów łagru, odłączeni zrozumieli, że posądzanie go o współpracę z aparatem bezpieczeństwa nie miało podstaw.

Tymczasem obowiązki aresztowanego brata Ziatka — nadzór nad działalnością w kraju — powierzono Iwanowi Paszkowskiemu, który w roku 1961 spotkał się z kilkoma odpowiedzialnymi braćmi z Polski i powiadomił ich o utrzymującym się w ZSRR podziale. Poprosił, żeby Nathan H. Knorr z Biura Głównego w Brooklynie napisał list poświadczający, że brat Ziatek cieszy się poparciem Ciała Kierowniczego. W roku 1962 bratu Paszkowskiemu przekazano kopię listu z 18 maja 1962 roku adresowanego do Świadków Jehowy w ZSRR. Było tam napisane: „Z wieści co jakiś czas docierających do mnie wynika, że Wy, Bracia w ZSRR, staracie się z całych sił wiernie służyć Jehowie Bogu. Ale niektórzy z Was mają pewne kłopoty z zachowywaniem jedności braterskiej. Przypuszczam, że jest to spowodowane niedostatkiem środków łączności, jak też rozmyślnym rozpowszechnianiem kłamstw przez przeciwników Jehowy Boga. Dlatego piszę, chcąc Was powiadomić, że Towarzystwo uważa brata Pawła Ziatka oraz jego współpracowników za odpowiedzialnych chrześcijańskich nadzorców kierujących działalnością w ZSRR. Trzeba unikać zarówno kompromisów, jak i skrajnych postaw. Musimy myśleć trzeźwo, rozsądnie, dostosowywać się do sytuacji i wiernie przestrzegać zasad Bożych”.

List ten oraz fakt, że brat Ziatek dostał dziesięcioletni wyrok, odegrały ważną rolę w procesie jednoczenia ludu Jehowy w ZSRR. Spośród braci odłączonych, którzy przebywali wówczas w więzieniach i łagrach, wielu wróciło do organizacji. Uświadomili sobie, że brat Ziatek wcale nie jest zdrajcą i że cieszy się całkowitym poparciem Biura Głównego. W listach pisanych z więzień do rodzin i przyjaciół bracia ci zaczęli zachęcać starszych miejscowych zborów do nawiązania łączności z wiernymi sługami Jehowy oraz składania jak dawniej sprawozdań ze służby. Większość odłączonych Świadków posłuchała tych rad i w latach sześćdziesiątych zjednoczyła się ponownie z organizacją, choć — jak się dalej przekonamy — osiągnięcie prawdziwej jedności wymagało jeszcze wiele ciężkiej pracy.

Lojalność w łagrach

Życie w obozach było bardzo trudne. Jednak dzięki usposobieniu duchowemu Świadkowie Jehowy często lepiej niż inni znosili swój los. Mieli publikacje biblijne, utrzymywali kontakt z duchowo dojrzałymi współwyznawcami, a wszystko to sprzyjało zachowaniu pozytywnego myślenia i umacniało ich w wierze. W jednym z obozów siostry tak skutecznie ukryły publikacje w ziemi, że nikt nie mógł ich znaleźć. Jak oświadczył pewien inspektor, usunięcie z terenu obozu wszelkiej „antyradzieckiej literatury” wymagałoby przekopania gruntu do głębokości dwóch metrów — i w dodatku przesiania go! Siostry więzione w łagrach tak dokładnie czytały czasopisma, że jeszcze dziś, po upływie pół wieku, niektóre z nich znają na pamięć fragmenty Strażnic.

Pomimo wszystkich tych przeszkód słudzy Jehowy zachowywali lojalność wobec Niego i nie łamali zasad biblijnych. Marija Hreczyna, którą za głoszenie dobrej nowiny przez pięć lat więziono w łagrach, opowiada: „Gdy pojawiła się Strażnica z artykułem ,Niewinność przez uszanowanie świętości krwi’, postanowiłyśmy nie przychodzić na obiad, jeśli będzie podawane mięso, ponieważ w obozowych kuchniach nie zawsze należycie je wykrwawiano. Ale naczelnik więzienia odkrył, dlaczego Świadkowie nie jedzą pewnych posiłków, i chciał nas zmusić do pogwałcenia zasad chrześcijańskich. Zarządził codzienne wydawanie mięsa na śniadanie, obiad i kolację. Przez dwa tygodnie jadłyśmy wyłącznie chleb. Całkowicie polegałyśmy na Jehowie, ufne, że widzi wszystko i wie, jak długo zdołamy wytrzymać. Pod koniec drugiego tygodnia naczelnik zmienił zdanie: kazał nam odtąd podawać jarzyny, mleko, a nawet trochę masła. Było widoczne, że Jehowa naprawdę się o nas troszczy”.

Co pomogło im wytrwać

Spośród innych więźniów wyróżniała naszych braci wyjątkowa pogoda ducha i pozytywny stosunek do życia. Dzięki temu zdołali znieść koszmar radzieckich więzień i łagrów.

Brat Ołeksij Kurdas, którego na długie lata pozbawiono wolności, opowiada: „Trwałem dzięki głębokiej wierze w Jehowę i Jego Królestwo, dzięki pełnieniu chrześcijańskiej służby oraz regularnym modlitwom. Pomagało mi też przeświadczenie, że postępuję w sposób podobający się Jehowie. Poza tym starałem się zawsze być zajęty. Nuda to największa zmora więziennego życia. Może zniszczyć osobowość i doprowadzić do choroby psychicznej. Dlatego usilnie angażowałem się w sprawy teokratyczne. Czytałem też książki z biblioteki więziennej — wszelkie dostępne pozycje z dziedziny historii, geografii i biologii. Szukałem w nich argumentów na poparcie swojego światopoglądu. W ten sposób umacniałem się w wierze”.

W roku 1962 Serhija Rawluka zamknięto na trzy miesiące w izolatce. Nie wolno mu było rozmawiać z nikim, nawet ze strażnikami. Żeby nie wpaść w obłęd, przypominał sobie wszystkie poznane kiedyś wersety biblijne. Naliczył ich przeszło tysiąc. Spisywał je grafitem z ołówka na kawałkach papieru. Grafit chował w szczelinie podłogi. Odtwarzał też sobie w pamięci tytuły studiowanych niegdyś artykułów ze Strażnicy — potrafił sobie przypomnieć ponad sto — i ustalał daty obchodów Wieczerzy Pańskiej na następne 20 lat. Wszystko to pomogło mu zachować równowagę psychiczną i duchową. Jego wiara w Jehowę pozostała żywa i silna.

„Przysługi” strażników więziennych

Pomimo wysiłków funkcjonariuszy służb bezpieczeństwa nasze publikacje przenikały wszelkie bariery i docierały także za mury więzień. Świadomi tego strażnicy co jakiś czas przeszukiwali cele, zaglądając do każdej szparki. Żeby ułatwić sobie zadanie, systematycznie przenosili więźniów z celi do celi. Podczas takich przeprowadzek starannie ich rewidowali i konfiskowali wszelkie znalezione przy nich publikacje. Jak w takich warunkach radzono sobie z ukrywaniem literatury?

Najczęściej chowano ją w poduszkach, materacach, butach i pod ubraniem. W niektórych obozach sporządzano miniaturowe kopie Strażnic. Gdy trzeba się było wyprowadzić do innej celi, zawijano je w plastik i wkładano pod język. W ten sposób udawało się ocalić cenne okruchy pokarmu duchowego, niezbędnego dla zachowania silnej wiary.

Za obstawanie przy prawdzie biblijnej Wasyl Bunha przesiedział wiele lat. Ze swym współtowarzyszem celi, Petrem Tokarem, zrobił drugie dno w skrzyni na narzędzia stolarskie, żeby przechowywać tam publikacje przemycane do więzienia. Obu zatrudniano jako stolarzy, więc gdy tylko trzeba było wykonać jakieś roboty stolarskie, skrzynia ta dostawała się w ich ręce. Mogli wtedy wyjąć ze schowka czasopisma do skopiowania. Po zakończeniu pracy wkładali je tam z powrotem. Naczelnik zamykał skrzynię na trzy zamki i zanosił do pomieszczenia zabezpieczonego dwojgiem drzwi zamykanych na klucz. Takie środki ostrożności były uzasadnione, ponieważ piły, dłuta i inne narzędzia stolarskie mogły w rękach więźniów stać się bronią. Podczas poszukiwań literatury biblijnej nikomu nawet na myśl nie przyszło, żeby sprawdzać zawartość skrzyni narzędziowej, za którą odpowiadał sam naczelnik i którą trzymano przecież pod kluczem.

Brat Bunha wynalazł później drugi schowek na oryginalne egzemplarze publikacji biblijnych. Będąc słabego wzroku, miał kilka par okularów. Ale więzień mógł mieć przy sobie tylko jedną parę, a wszystkie pozostałe przechowywano w specjalnym miejscu, skąd były udostępniane jedynie w razie konieczności. Wasyl Bunha zrobił pomysłowe futerały na swoje okulary, ze skrytkami na miniaturowe kopie czasopism. Gdy z takiej kopii bracia chcieli sporządzić odpis, prosił tylko strażnika o przyniesienie innej pary okularów!

Niekiedy trudno się było oprzeć wrażeniu, że bez pomocy aniołów nie dałoby się uratować pokarmu duchowego z rąk strażników. Brat Bunha pamięta, że pewnego razu Czesław Kazłauskas przyniósł do więzienia 20 kostek mydła. W połowie z nich, czyli w dziesięciu, ukryto nasze publikacje. Strażnik na chybił trafił przekłuł dziesięć kawałków, ale wybrał akurat te, w których nic nie było!

Usilne zabieganie o jedność

Od roku 1963 Komitet Kraju mógł regularnie posyłać do Brooklynu sprawozdania ze służby kaznodziejskiej. W tym czasie pokarm duchowy docierał do braci w postaci mikrofilmów. W Związku Radzieckim było wtedy 14 obwodów, z czego 4 na terenie Ukrainy. Stopniowo, w miarę dalszego wzrostu liczby głosicieli powstało na Ukrainie 7 okręgów. Dla bezpieczeństwa każdemu z nich nadano jakieś imię żeńskie. Okręg na wschodzie Ukrainy znany był jako Ałła, na Wołyniu — Ustyna, w Galicji — Luba, a okręgi zakarpackie nazywały się Katia, Chrystyna i Masza.

Tymczasem urzędnicy KGB za wszelką cenę usiłowali rozbić jedność Świadków. Szef pewnej placówki tak pisał do swego zwierzchnika: „W celu pogłębienia rozłamu w sekcie staramy się ograniczyć wrogą działalność jehowickich przywódców, skompromitować ich w oczach członków sekty i zasiać wśród nich nieufność. Organa KGB poczyniły kroki zmierzające do podzielenia sekty na dwa zwalczające się ugrupowania. Przywódcą jednego jest Ziatek, jehowita odbywający obecnie karę więzienia, a do drugiego należą stronnicy tak zwanej opozycji. Powstały więc warunki sprzyjające zarówno tarciom ideologicznym między szeregowymi członkami, jak i postępującemu rozkładowi struktury organizacyjnej”. Z dalszej części listu wynika jednak, że siły bezpieczeństwa borykały się z trudnościami: „Najbardziej reakcyjni przywódcy jehowiccy przeciwstawiają się naszym posunięciom, usiłując za wszelką cenę zwierać szeregi”. Rzeczywiście, bracia wytrwale dążyli do jedności, a Jehowa błogosławił te starania.

Odłączonym braciom agenci KGB pokazywali spreparowany list, autorstwa rzekomo brata Knorra, popierający koncepcję utworzenia odrębnej, niezależnej organizacji Świadków Jehowy. Powołano się w nim na odejście Abrahama od Lota jako na przykład uzasadnionego uniezależnienia się od macierzystej organizacji. Tekst ten krążył po całym Związku Radzieckim.

Wierni bracia posłali odpis tego listu do Brooklynu i w roku 1971 dostali odpowiedź: list okazał się sfałszowany. Do braci odseparowanych od ludu Bożego Nathan H. Knorr napisał: „Informacje od Towarzystwa docierają do Waszego kraju tylko jedną drogą: za pośrednictwem zamianowanych nadzorców. Poza nimi nikt nie został tam upoważniony do przewodzenia Wam (...) Prawdziwi słudzy Jehowy są zjednoczeni. Obyście wszyscy powrócili do jedności ze zborem chrześcijańskim, nadzorowanym przez wyznaczonych do tego braci, i obyśmy zgodnie uczestniczyli w dawaniu świadectwa prawdzie — o to się modlę i mam nadzieję, że tak będzie”.

List ten odegrał ważną rolę w procesie jednoczenia. Jednak część Świadków w dalszym ciągu nie ufała oficjalnemu kanałowi łączności i na własną rękę próbowała nawiązać kontakt z Biurem Głównym. Bracia ci postanowili przeprowadzić pewien test: posłali do Brooklynu dziesięciorublowy banknot i poprosili Biuro Główne o przecięcie go i odesłanie połówek z powrotem na Ukrainę — jednej odseparowanym braciom za pośrednictwem poczty, a drugiej kanałem aprobowanym przez Brooklyn.

Zgodnie z życzeniem jedną część posłano pocztą, a drugą przez kuriera — Komitetowi Kraju. Członkowie komitetu przekazali ją braciom sprawującym nadzór na Zakarpaciu, a ci udali się do braci odłączonych. Niestety, niektórzy z odłączonych mimo wszystko nie wyzbyli się podejrzenia, że komitet współpracuje z KGB, i pozostali nieufni.

Większość jednak powróciła do organizacji. Nie powiodły się inspirowane przez Szatana intrygi KGB, zmierzające do tego, by przez wywołanie rozłamu unicestwić organizację Świadków Jehowy w ZSRR. Lud Jehowy, z dnia na dzień liczniejszy i silniejszy, gorliwie zabiegał o jedność, a zarazem pilnie rozsiewał ziarno prawdy na coraz to nowych terenach.

Wasilij Kalin opowiada: „Imano się wszelkich sposobów, żeby nam obrzydzić prowadzenie chrześcijańskiego życia. Mimo to nie przestawaliśmy głosić dobrej nowiny współzesłańcom. Skazano ich z różnych powodów i za rozmaite przestępstwa. Wielu słuchało nas z zainteresowaniem, a niejeden został w końcu naszym bratem. Decydowali się na ten krok, choć wiedzieli, że jesteśmy prześladowani zarówno przez administrację obozową, jak i państwowy aparat bezpieczeństwa”.

Życie chrześcijańskie w warunkach zakazu

Przyjrzyjmy się pokrótce, jak wyglądała działalność ludu Bożego w pierwszych dziesięcioleciach zakazu. Został on wydany w roku 1939 i obejmował całą Ukrainę. Pomimo delegalizacji bracia dalej uczestniczyli w życiu zborowym i głosili dobrą nowinę, choć nawiązywanie rozmów z ludźmi wymagało odtąd wyjątkowej ostrożności. Na początku wizyty nigdy nie mówili, że są Świadkami Jehowy. Często domowe studia z zainteresowanymi odbywały się wyłącznie na podstawie Pisma Świętego. Sporo ludzi poznało w ten sposób prawdę biblijną.

Podobnej ostrożności wymagały zebrania zborowe. W wielu miejscowościach bracia spotykali się po kilka razy w tygodniu późnym wieczorem lub nocą. Okna zasłaniali grubą tkaniną, żeby nikt ich nie wyśledził. Siedzieli przy świetle lamp naftowych. Cały zbór korzystał zazwyczaj tylko z jednej, ręcznie sporządzanej kopii Strażnicy. Później zaczęto posługiwać się egzemplarzami odbitymi na powielaczach. Na ogół zebrania odbywały się dwa razy w tygodniu w mieszkaniach prywatnych. Omawiano na nich Strażnicę. Agenci KGB byli niezmordowani w tropieniu miejsc zebrań, gdyż mogli potem wyciągać konsekwencje wobec osób odpowiedzialnych.

Bracia dodawali też sobie nawzajem otuchy na ślubach i pogrzebach — była to okazja do urządzania zgromadzeń i wygłaszania starannie przygotowanych przemówień. Młodzi uczestnicy wesel recytowali wiersze o tematyce biblijnej lub odgrywali kostiumowe przedstawienia biblijne. Dla wielu osób nie będących Świadkami Jehowy uroczystości te stały się przekonującym świadectwem na rzecz prawdy biblijnej.

W latach czterdziestych i pięćdziesiątych wielu braci aresztowano i uwięziono za samą obecność na zebraniach. Natomiast w latach sześćdziesiątych sytuacja się zmieniła: odtąd gdy funkcjonariusze służb bezpieczeństwa wyśledzili jakieś zebranie, zwykle spisywali tylko obecnych, a właściciela mieszkania karali grzywną w wysokości połowy miesięcznej pensji. Czasami dochodziło do absurdów. Pewnego razu Mykoła Kostiuk poszedł z żoną w odwiedziny do syna. Natychmiast zjawili się tam milicjanci i spisali „wszystkich obecnych”. Potem synowi brata Kostiuka kazano zapłacić grzywnę za „nielegalne zebranie jehowitów”. Kostiukowie wnieśli odwołanie, bo zarzut był zupełnie bezpodstawny. Władze uwolniły ich od kary.

Obchody Pamiątki

Niełatwo było przez dłuższy czas zmagać się z bezustannymi przeciwnościami. Ale bracia nie zniechęcali się i dalej regularnie organizowali zebrania. Najwięcej przeszkód napotykali w związku z obchodami Wieczerzy Pańskiej. W okresie Pamiątki agenci KGB wykazywali szczególną czujność, znali bowiem w przybliżeniu jej datę i mieli nadzieję, że śledząc Świadków, uda im się wykryć, gdzie zamierzają urządzić święto. Widzieli w tym sposobność „zawarcia znajomości” z nowymi członkami zboru.

Bracia znali te metody, toteż w dzień Pamiątki byli wyjątkowo ostrożni. Obchodzili ją w miejscach trudnych do znalezienia. Zainteresowanym nie podawali wcześniej ani daty, ani adresu. Zwykle dopiero w dniu uroczystości przychodzili po nich i zabierali ich na miejsce.

Kiedyś na Zakarpaciu Pamiątkę urządzono u pewnej siostry w suterenie zalanej po kolana wodą. Z pewnością nikt się nie spodziewał zorganizowania tam jakiegoś zebrania. Ponad powierzchnią wody rozciągnięto platformę i całemu pomieszczeniu nadano stosowny wygląd. Chociaż suterena stała się tak niska, że przybyli musieli kucać, nikt nie przeszkodził im w radosnych obchodach święta.

A oto zdarzenie z lat osiemdziesiątych. Pewna chrześcijańska rodzina wyszła wcześnie rano z domu, żeby wziąć udział w uroczystości. Pod wieczór bracia ci dotarli do lasu, gdzie miała się odbyć Pamiątka. Spotkali tam współwyznawców. Lał deszcz. Osłaniając się parasolami, zebrani stanęli w krąg. Oświetlenie stanowiły trzymane w rękach świece. Po końcowej modlitwie wszyscy się rozeszli. Kiedy rodzina wróciła do domu, okazało się, że brama prowadząca na podwórze jest otwarta. Widocznie funkcjonariusze milicji lub KGB szukali domowników. Bracia, choć zmęczeni i przemoknięci, bardzo się cieszyli, że uczestniczyli w święcie. Ponieważ od rana nie było ich w domu, zdołali uniknąć przykrego spotkania z władzami.

W Kijowie znalezienie bezpiecznego miejsca na urządzenie Wieczerzy Pańskiej było wyjątkowo trudne. Kiedyś postanowiono obchodzić ją w autobusie, wynajętym od przedsiębiorstwa transportowego, w którym pracował jeden z braci. Do autobusu wsiedli wyłącznie Świadkowie Jehowy i zatrzymali się za miastem, na leśnej polanie. Na stoliku ustawionym wewnątrz pojazdu umieszczono chleb i wino. Bracia wzięli też ze sobą trochę prowiantu. Nagle zjawiła się milicja. Nie było jednak żadnego powodu, żeby przeszkodzić wycieczkowiczom, którzy — jak wszystko na to wskazywało — spokojnie posilali się po całodziennej pracy.

W innych częściach Ukrainy w dzień Pamiątki milicja urządzała obławy, rewidując mieszkania naszych braci. Tuż po zachodzie pod dom zajeżdżali samochodem trzej lub czterej funkcjonariusze. Sprawdzali, czy Świadkowie są w środku, czy nie wybierają się na święto. Bracia byli zawsze na to przygotowani. Na uroczysty strój wkładali znoszoną odzież roboczą i krzątali się przy codziennych zajęciach. Wyglądało na to, że wieczór zamierzają spędzić w domu i wcale nie planują iść na święto. Po obławie natychmiast zdejmowali stare ubrania i byli gotowi do wyjścia. Lokalne władze cieszyły się z wykonania zadania, a Świadkowie mogli bez zakłóceń obchodzić Wieczerzę Pańską.

Ukrywanie literatury biblijnej

Jak już wspomniano, pod koniec lat czterdziestych Świadkowie Jehowy dostawali po 25 lat więzienia za samo to, że mieli w domu publikacje biblijne. Po śmierci Stalina, czyli po roku 1953, wyroki te zredukowano do 10 lat. Później posiadanie wydawnictw Świadków karano już tylko grzywną, a znalezione pisma konfiskowano i niszczono. Dlatego podczas zakazu bracia wciąż obmyślali sposoby ich ukrywania.

Niektórzy dawali publikacje na przechowywanie krewnym albo sąsiadom nie będącym Świadkami Jehowy. Inni wkładali je do metalowych pojemników lub plastikowych worków i zakopywali w ogrodach. Wasyl Huzo, starszy z Zakarpacia, opowiada, że w latach sześćdziesiątych urządził „bibliotekę teokratyczną” w karpackim lesie. Schował literaturę w bańkach na mleko, które zaniósł do lasu i zakopał na taką głębokość, żeby pokrywki nie wystawały z ziemi.

A oto relacja brata, który za chrześcijańską działalność przesiedział w więzieniach 16 lat: „Ukrywaliśmy nasze publikacje gdzie się dało — zagrzebywaliśmy je w ziemi, trzymaliśmy je w ziemiankach, w ścianach budynków, w skrzyniach z podwójnym dnem, w psich budach z podwójną podłogą. Skrytki robiło się też w miotłach i wałkach do ciasta (wkładało się tam często sprawozdania ze służby kaznodziejskiej), a prócz tego w studniach, ubikacjach, drzwiach, dachach oraz w stosach drewna na opał.

Tajne drukarnie

Władze i szpiedzy komunistyczni pilnie śledzili braci, a jednak pokarm duchowy wciąż docierał do ludzi złaknionych prawości. Wrogowie prawdy biblijnej w końcu musieli przyznać, że nie potrafią zapobiec przedostawaniu się naszych publikacji do ZSRR. Według informacji wydrukowanej pod koniec 1959 roku w kolejarskim piśmie Hudok Świadkowie Jehowy przerzucali swe pisma na teren Związku Radzieckiego za pomocą balonów!

Co do balonów była to oczywiście przesada. Publikacje produkowano na miejscu, w domach prywatnych. Z upływem czasu bracia zrozumieli, że najpraktyczniej i najbezpieczniej jest to robić w dobrze zamaskowanych bunkrach. Budowano je pod domami lub wewnątrz pagórków.

Jeden z nich wybudowano w latach sześćdziesiątych na wschodzie Ukrainy. Miał wentylację i elektryczność. Wejście tak sprytnie zamaskowano, że kiedyś milicjanci cały dzień chodzili niemal po suficie bunkra, badając grunt metalowymi prętami, a jednak włazu nie odnaleźli.

Innym razem dom będący siedzibą pewnej tajnej drukarni znalazł się pod ścisłą obserwacją służb bezpieczeństwa, które powzięły podejrzenie, że powiela się tam nasze publikacje, i zamierzały aresztować zatrudnione przy tym osoby. Sytuacja była niełatwa: jak dostarczyć papier do produkcji i wynieść gotowe publikacje na zewnątrz? W końcu obsługa wpadła na pomysł. Brat zawijał papier w dziecięcy kocyk i wnosił do domu niczym dziecko w beciku. Tam zostawiał papier, a w zawiniątku umieszczał świeżo wydrukowane czasopisma, które znów jako niemowlę wynosił na zewnątrz. Funkcjonariusze KGB widzieli, że brat wchodzi i wychodzi, ale niczego nie podejrzewali.

W bunkrze pod tym domem produkowano publikacje dla braci mieszkających w Doniecku i okolicach, na Krymie, w Moskwie i w Leningradzie (dzisiejszy Petersburg). Kilku młodych braci zbudowało podobny bunkier w Nowowołyńsku w obwodzie wołyńskim. Tak bardzo zależało im na zachowaniu tajemnicy, że współwyznawcom pokazali go dopiero po upływie dziewięciu lat od rejestracji naszej działalności na Ukrainie!

Podobna drukarnia pracowała na terenie Karpat, w samym sercu gór. Z niewielkiego strumyka za pomocą rury doprowadzano do bunkra wodę, która wprawiała w ruch małą prądnicę. Można więc było korzystać ze światła elektrycznego, natomiast prasa drukarska miała napęd ręczny. Wychodziło stamtąd mnóstwo publikacji. Kiedy urzędnicy KGB zauważyli, że w okolicy przybywa literatury biblijnej, zaczęli szukać drukarni. Kopali wszędzie, żeby coś znaleźć, przebierali się nawet za geologów i przemierzali góry wzdłuż i wszerz.

Bracia zdali sobie sprawę, że władzom lada dzień uda się odkryć bunkier. Wtedy do nadzorowania pracy drukarni zgłosił się pewien nieżonaty brat, Iwan Dziabko. Nie miał dzieci, które w razie aresztowania musiałby opuścić. Późnym latem 1963 roku bunkier odnaleziono. Brata Dziabkę bezzwłocznie stracono nieopodal. Miejscowe władze tryumfowały. Organizowano wycieczki dla dorosłych i młodzieży „do miejsca, z którego Świadkowie Jehowy komunikowali się z Ameryką za pomocą nadajnika radiowego”. Choć było to oszczerstwo, owo smutne wydarzenie nadało wielki rozgłos naszej działalności na tych karpackich terenach. Wzbudziło duże zainteresowanie naszymi wierzeniami. Obecnie działa tam ponad 20 zborów.

Doniosła rola rodziców

Do arsenału środków stosowanych wobec Świadków Jehowy, takich jak konfiskata literatury, grzywna, pozbawienie wolności, tortury i kara śmierci, należało też coś wyjątkowo bolesnego: odebranie dzieci. W takiej sytuacji znalazła się Lidija Perepołkina, mieszkanka wschodniej Ukrainy, matka czworga dzieci. W roku 1964 jej mąż, wyższy urzędnik w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych, wystąpił o rozwód, podając jako powód jej przynależność do Świadków Jehowy. Sąd pozbawił siostrę Perepołkinę praw rodzicielskich. Siedmioletnie bliźnięta, chłopca i dziewczynkę, powierzono opiece ojca, który wyjechał na zachód Ukrainy do miejscowości odległej o 1000 kilometrów. Pozostała dwójka dzieci zgodnie z postanowieniem sądu miała zostać umieszczona w sierocińcu. Kiedy podczas rozprawy udzielono głosu Lidiji, oświadczyła: „Wierzę, że Jehowa może sprawić, iż dzieci wrócą do mnie”.

I Jehowa rzeczywiście troskliwie pokierował jej sprawami. Z bliżej nieznanych przyczyn nie odwieziono dzieci do sierocińca, lecz pozostawiono z matką. Przez siedem lat rokrocznie w czasie urlopu Lidija odwiedzała bliźnięta. Były mąż co prawda nie pozwalał jej się z nimi spotykać, ale nie rezygnowała. Po przyjeździe na miejsce nocowała na dworcu, a gdy szły do szkoły, wychodziła im na spotkanie. Te cenne chwile wykorzystywała na rozmawianie z dziećmi o Jehowie.

Przez wiele lat Lidija lojalnie zasiewała ziarno prawdy w ich sercach, choć był to ‛siew ze łzami’. Za to później mogła „żąć z radosnym wołaniem” (Ps. 126:5). Kiedy bliźnięta miały po 14 lat, postanowiły z nią zamieszkać. Lidija dokładała usilnych starań, żeby wpoić wszystkim czworgu dzieciom prawdę biblijną. Chociaż dwoje z nich dokonało innego wyboru, Lidija z bliźniętami lojalnie służą Jehowie.

Zmiany na lepsze

W czerwcu 1965 roku ukraiński Sąd Najwyższy uznał, że publikacje Świadków Jehowy mają charakter religijny i nie są antyradzieckie. Choć wyrok ten zapadł w jednym konkretnym procesie, w przyszłości wywierał wpływ na postanowienia sądów w całej republice. Co prawda zaniechano aresztowań za czytanie literatury biblijnej, dalej jednak karano więzieniem za głoszenie dobrej nowiny.

Inne zdarzenie o przełomowym charakterze miało miejsce pod koniec 1965 roku. Rząd radziecki postanowił zwolnić wszystkich Świadków Jehowy zesłanych na Syberię w roku 1951. Mieli odtąd swobodę poruszania się po całym państwie radzieckim, choć nie mogli się domagać zwrotu domów, bydła ani czegokolwiek ze skonfiskowanego mienia. Jednak wskutek trudności meldunkowych tylko nieliczni powrócili do rodzinnych stron.

Wielu braci zwolnionych z zesłania osiedliło się w różnych częściach ZSRR — między innymi w Kazachstanie, Kirgistanie, Gruzji i na Przedkaukaziu. Spora ich część zamieszkała na wschodzie i południu Ukrainy i tam zaczęła rozsiewać ziarno prawdy biblijnej.

Niezłomni mimo rozmaitych nacisków

Wspomniane zmiany na lepsze nie wpłynęły jednak na stosunek służb bezpieczeństwa do Świadków. Przeróżnymi metodami próbowano ich zmusić do porzucenia wiary. Na przykład aresztowano brata w miejscu pracy, a później przetrzymywano przez kilka dni w pomieszczeniach należących do KGB lub w hotelach. Trzech lub czterech agentów KGB usilnie przekonywało go, przesłuchiwało, starało się zjednać pochlebstwami lub zastraszyć. Funkcjonariusze pracowali na zmianę, nie dając mu ani chwili na sen. Po jakimś czasie wypuszczali go, a za dzień lub dwa znów zatrzymywali i koszmar zaczynał się od nowa. Podobnie postępowali z siostrami, choć zdarzało się to rzadziej.

Urzędnicy KGB raz po raz wzywali braci na rozmowy. Mieli nadzieję, że nakłonią Świadków do wyparcia się wiary i pozyskają konfidentów wewnątrz organizacji Jehowy. Ponadto na tych, którzy nieugięcie obstawali przy swoich przekonaniach, wywierali presję moralną i emocjonalną. Na przykład Mychajło Tiłniak, który przez wiele lat usługiwał jako nadzorca podróżujący na Zakarpaciu, wspomina: „Pewnego razu urzędnicy KGB, ubrani w mundury wojskowe, rozmawiali ze mną bardzo uprzejmie i życzliwie. Niedaleko była restauracja. Zaprosili mnie na wspólny posiłek. Ale ja tylko się uśmiechnąłem, położyłem na stole 50 rubli (połowa przeciętnej pensji) i powiedziałem, żeby poszli tam sami”. Brat Tiłniak zdawał sobie sprawę, że chodzi o zrobienie mu zdjęć w trakcie jedzenia w towarzystwie ludzi ubranych po wojskowemu. Takie zdjęcia wykorzystywano później jako „dowody” złamania przez kogoś zasad wiary. W ten sposób między braćmi zasiewano nieufność.

Niejednego sługę Jehowy przez całe dziesięciolecia nakłaniano do wyrzeczenia się wiary. Tak było na przykład z Bełą Mejsarem z Zakarpacia. Kiedy w roku 1956 aresztowano go po raz pierwszy, był młodym, niedoświadczonym Świadkiem. Bez głębszego zastanowienia podpisał wówczas pewne oświadczenie dotyczące naszej działalności. W rezultacie niektórych braci przesłuchiwali funkcjonariusze aparatu bezpieczeństwa. Brat Mejsar zrozumiał swój błąd i błagał Jehowę, żeby nikogo z nich nie skazano. Rzeczywiście, bracia ci pozostali na wolności, natomiast on sam dostał osiem lat więzienia.

Po powrocie do domu przez dwa lata nie wolno mu było opuszczać miejsca zamieszkania. Co poniedziałek musiał meldować się na milicji. W roku 1968 odmówił udziału w ćwiczeniach wojskowych, za co ponownie skazano go na rok więzienia. Odsiedziawszy karę, dalej gorliwie służył Jehowie. W roku 1975, mając 47 lat, znów trafił do więzienia.

Gdy wyszedł po pięcioletnim wyroku, zesłano go w okolice Jakucka na następne pięć lat. Ze względu na brak dróg lądowych można tam było dotrzeć tylko drogą powietrzną. Młodzi żołnierze, którzy eskortowali go podczas podróży samolotem, zapytali: „Dziadku, czemu jesteście takim groźnym przestępcą?” Wówczas brat Mejsar opowiedział im swoje życie i dokładnie przedstawił zamierzenie Boże.

Kiedy już znalazł się na miejscu, początkowo budził obawy przedstawicieli lokalnych władz, gdyż według dokumentów był „szczególnie niebezpiecznym przestępcą”. Później jednak — pod wrażeniem jego pięknej chrześcijańskiej postawy — ci sami ludzie zaproponowali pewnemu wyższemu urzędnikowi KGB: „Jeśli tylko macie więcej takich przestępców, to ich tu przyślijcie”.

W 1985 roku 57-letni już brat Mejsar został zwolniony i wrócił na Zakarpacie. W domu czekała na niego wierna żona Regina, która przez te 21 lat często go odwiedzała pomimo wielkich odległości i niebagatelnych kosztów. W sumie przejeździła przeszło 140 000 kilometrów.

Chociaż brat Mejsar był już na wolności, w jego domu we wsi Rakoszyno często zjawiali się funkcjonariusze milicji i KGB. Doprowadziło to do zabawnej sytuacji. Na początku lat dziewięćdziesiątych Teodor Jaracz, przedstawiciel Ciała Kierowniczego, przebywał z wizytą w Użhorodzie. Towarzyszyli mu członkowie Komitetu Kraju. W drodze do Lwowa postanowili wstąpić na chwilę do brata Mejsara. Widok trzech samochodów zbliżających się do jego skromnego domku, z których potem wysiadło dziewięciu mężczyzn, zaalarmował mieszkającą w pobliżu siostrę. Przestraszona, pobiegła do pewnego współwyznawcy i — cała zdyszana — z trudem wykrztusiła, że znów przyszli z KGB po brata Mejsara! Jakże się ucieszyła, że tym razem była to pomyłka!

Ulepszenia i zmiany organizacyjne

W roku 1971 sługą kraju został Mychajło Dasewicz. W skład komitetu wchodzili wtedy trzej bracia z zachodniej Ukrainy, dwaj z Rosji i jeden z Kazachstanu. Każdy z nich usługiwał jednocześnie jako nadzorca podróżujący, a na dodatek pracował na utrzymanie rodziny. Tereny, którymi opiekowali się bracia z zachodniej Ukrainy, były znacznie oddalone od ich miejsc zamieszkania. Stepan Kożemba dojeżdżał na Zakarpacie, a Ołeksij Dawydiuk był odpowiedzialny za pozostałą część zachodniej Ukrainy, jak również za Estonię, Litwę i Łotwę. Mychajło Dasewicz opiekował się wschodnią Ukrainą, zachodnią i centralną częścią Rosji, Przedkaukaziem i Mołdawią. Bracia z Komitetu Kraju regularnie odwiedzali wymienione części ZSRR. Urządzali tam spotkania z nadzorcami obwodów i okręgów, udzielali zachęt miejscowym głosicielom i zbierali sprawozdania ze służby kaznodziejskiej.

Poza tym bracia ci spotykali się z kurierami, którzy przyjeżdżali z zagranicy jako turyści, wioząc ze sobą literaturę biblijną i pocztę. Od końca lat sześćdziesiątych do roku 1991, kiedy to w Rosji znów zapanowała wolność religijna, tego typu przesyłki płynęły nieprzerwanym strumieniem, którego przeciwnikom nigdy nie udało się zatamować.

W roku 1972 Ciało Kierownicze postanowiło, że zalecenia braci na starszych mają być dokumentowane na piśmie. Niektórym trudno było przyjąć tę zmianę — obawiali się, że zapiski trafią w ręce milicji. Dotychczas w zborach nie prowadzono żadnej takiej dokumentacji. Członkowie zboru często nawet nie znali swych nazwisk. Wielu braci nie chciało, żeby figurowały one w tego rodzaju dokumentach, toteż z początku na starszych zalecono tylko nielicznych. Ale kiedy się okazało, że wdrożenie nowej metody nie pociąga za sobą żadnych przykrych następstw, inni też wyrazili zgodę na zapisywanie ich nazwisk i spora grupa podjęła się usługiwania w charakterze starszych.

Pomoc Jehowy podczas rewizji

Pewnego dnia rano milicjanci przyszli przeszukać dom Nadiji i Wasyla Bunhów. W mieszkaniu była właścicielka z czteroletnim synkiem, który akurat spał. Nagle usłyszała dobijanie się. Myśląc się, że to milicja, szybko wrzuciła do pieca sprawozdania ze służby i inne zapiski z działalności zborowej, po czym otworzyła drzwi. Funkcjonariusze szybko dopadli do pieca, ostrożnie wyjęli spalone kartki i rozłożyli na gazecie rozciągniętej na stole. Na zwęglonym papierze wciąż jeszcze widoczne było pismo. Po przeszukaniu całego domu milicjanci udali się z siostrą Bunhą do stodoły i tam kontynuowali rewizję. Tymczasem chłopczyk się obudził. Zobaczył na stole spalone kawałki papieru, więc postanowił zrobić porządek: wrzucił je do wiadra na śmieci. Następnie powędrował z powrotem do łóżeczka. Po powrocie ze stodoły milicjanci przeżyli niemały szok, gdy stwierdzili, że z ich kruchego „materiału dowodowego” nic nie pozostało!

W roku 1969 u braci Bunhów znów przeprowadzono rewizję. Tym razem gospodarz był w domu. Milicjanci znaleźli sprawozdanie ze służby polowej, ale ponieważ beztrosko pozostawili je na stole, brat zdołał je zniszczyć. Dostał za to 15 dni aresztu. Wkrótce funkcjonariusze KGB zmusili go do wyjazdu. Najpierw mieszkał w Gruzji, później w Dagestanie, po czym wrócił na Ukrainę. Przez cały ten czas był aktywnym głosicielem. Zmarł w roku 1999. Do końca wiernie służył Jehowie.

„Podróże misyjne” organizowane przez służby bezpieczeństwa

W latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych siły bezpieczeństwa zmuszały wielu aktywnych braci do tułaczki po kraju. Dlaczego? Otóż lokalne władze miały obowiązek wysyłać do Kijowa sprawozdania ze swej działalności antyreligijnej. Oczywiście nie lubiły przyznawać się do porażek. Wolały informować zwierzchników, że na podległych im obszarach nie przybywa Świadków Jehowy, tymczasem w rzeczywistości ich liczba z roku na rok rosła. Przez zmuszanie braci do wyprowadzania się uzyskiwały korzystniejsze dla siebie dane statystyczne.

Taka migracja Świadków sprzyjała rozsiewaniu ziarna prawdy biblijnej. Do przeprowadzek zmuszano zwłaszcza braci nadzorujących działalność. A więc władze niejako „zachęcały” gorliwych głosicieli do osiedlenia się na terenach, gdzie — jak to dziś określamy — „istnieją większe potrzeby”. Po jakimś czasie dzięki wysiłkom braci pojawiały się tam zbory.

Jednym z braci, których zmuszono do zmiany miejsca zamieszkania, był Iwan Malicki. Spod Tarnopola przeprowadził się na Krym, gdzie wówczas Świadków było niewielu. W roku 1969 istniał tam tylko jeden zbór. Teraz jest ich ponad 60! Iwan Malicki do dziś usługuje na Krymie jako starszy.

Końcowe lata zakazu

W roku 1982, po zmianie na szczytach władzy, na Ukrainie znów przez dwa lata represjonowano Świadków. Prawdopodobnie prześladowania te nie zostały wszczęte przez nowe kierownictwo polityczne ZSRR, które tylko zobowiązało republiki do przeprowadzenia reform. Ale w niektórych częściach Ukrainy miejscowe władze chciały dowieść swego entuzjazmu dla reform, więc uwięziły część braci sprawujących odpowiedzialne funkcje. Represje te nie dotyczyły co prawda ogółu głosicieli, jednak niektórzy bardzo ucierpieli zarówno pod względem emocjonalnym, jak i fizycznym.

W roku 1983 Iwan Migali, 58-letni starszy z Zakarpacia, został skazany na cztery lata więzienia. Skonfiskowano mu całe mienie. Funkcjonariusze KGB znaleźli w jego domu 70 naszych czasopism. Ten spokojny, pokorny człowiek był dobrze znany w okolicy jako głosiciel słowa Bożego. Postawiono mu dwa zarzuty: posiadanie literatury biblijnej i zajmowanie się ewangelizacją. To wystarczyło, żeby go skazać.

W latach 1983-1984 na wschodniej Ukrainie odbyło się kilka zbiorowych procesów sądowych. Braciom wymierzono kary więzienia od czterech do pięciu lat. Większość musiała odsiedzieć te wyroki — co prawda już nie w surowym klimacie syberyjskim czy w Kazachstanie, lecz na Ukrainie. Niektórych dotknęły dodatkowe represje — fałszywie oskarżano ich o łamanie regulaminu więziennego. W ten sposób usiłowano przedłużyć im wyroki.

Niekiedy naczelnicy więzień kierowali Świadków do szpitali psychiatrycznych. Liczono na to, że stracą równowagę psychiczną i zaprzestaną wielbienia Boga. Ale dzięki wsparciu ducha Bożego bracia ci pozostali lojalni wobec Jehowy i Jego organizacji.

Tryumf teokracji

W drugiej połowie lat osiemdziesiątych sprzeciw wobec prawdziwego wielbienia Boga nieco zelżał. W zborach przybywało głosicieli, rosła też liczba publikacji biblijnych. Niektórzy Świadkowie odwiedzali krewnych za granicą i przywozili do kraju nasze czasopisma i książki. Dla większości braci, zwłaszcza dla byłych więźniów obozów, była to pierwsza w życiu okazja wzięcia do ręki oryginalnych wydawnictw Świadków Jehowy. Niektórzy nie wierzyli, że mogą dożyć dnia, kiedy oryginalna Strażnica przedostanie się za żelazną kurtynę.

Po wielu latach walki ze sługami Jehowy władze zaczęły mięknąć. Zapraszano braci na rozmowy w siedzibach lokalnych urzędów do spraw wyznań. Niektórzy wysocy urzędnicy wyrazili życzenie spotkania się z przedstawicielami bruklińskiego Biura Głównego. Naturalnie z początku bracia podejrzewali zasadzkę. Ale dla ludu Jehowy rzeczywiście nastawały inne czasy. W roku 1987 zaczęto zwalniać Świadków z więzień. Rok później spora grupa braci podjęła starania o wyjazd na zgromadzenie okręgowe w Polsce. Z przedłożonych dokumentów wynikało, że jadą odwiedzić przyjaciół i krewnych. I ku swemu wielkiemu zaskoczeniu dostali pozwolenie! Polscy bracia obficie obdarowali ich literaturą biblijną. W drodze powrotnej podczas rewizji na granicy uczestnikom kongresu najczęściej nie odbierano przewożonych publikacji. W ten sposób Ukraina została zaopatrzona w Biblie i wiele innych wydawnictw.

W następnym roku gościnni polscy bracia zaprosili znacznie więcej Ukraińców, toteż na trzy międzynarodowe zgromadzenia w roku 1989 przyjechało do Polski tysiące delegatów z Ukrainy. Goście starali się jednak nikomu nie rzucać w oczy. I znów wracali z dużym bagażem literatury. Od tego samego roku na podstawie porozumienia z Ministerstwem do spraw Wyznań Świadkowie Jehowy mogli otrzymywać z zagranicy przesyłki z literaturą religijną pod warunkiem, że w jednej przesyłce nie będzie więcej niż dwa egzemplarze określonej publikacji. Bracia z Niemiec zaczęli regularnie przysyłać paczki z książkami i czasopismami. Nie trzeba już było potajemnie powielać ich w bunkrach lub nocami w piwnicach — napływały drogą oficjalną, za pośrednictwem poczty. Zdawało się to czymś niewiarygodnym! Trafnym wyrazem uczuć, które ogarniały wtedy braci pamiętających dawniejsze czasy, są następujące słowa Żydów powracających z niewoli do Jerozolimy: „Staliśmy się podobni do tych, którzy śnią” (Ps. 126:1). Ale zachwycający „sen” dopiero się zaczynał!

Kongres w Warszawie

W roku 1989 bracia z Brooklynu zalecili, by Komitet Kraju zaczął rozmowy z przedstawicielami rządu w sprawie rejestracji wyznania Świadków Jehowy. Ponadto do ukraińskich braci przyjechali z wizytą Milton Henschel i Teodor Jaracz z bruklińskiego Domu Betel. W następnym roku tysiącom Świadków Jehowy władze oficjalnie zezwoliły uczestniczyć w kongresie mającym się odbyć w Polsce. Bracia starający się o niezbędne dokumenty z podniesioną głową informowali urzędników, że jadą do Polski już nie po to, żeby odwiedzić przyjaciół czy krewnych, lecz by wziąć udział w kongresie Świadków Jehowy!

Zgromadzenie w Warszawie okazało się niezapomnianym przeżyciem. Uczestnicy nie mogli z radości powstrzymać łez: cieszyli się z towarzystwa współwyznawców, z kolorowych czasopism w języku ojczystym i z możliwości jawnego organizowania takich spotkań. Polscy bracia życzliwie i gościnnie przyjęli delegatów z Ukrainy. Zadbali o zaspokojenie wszelkich ich potrzeb.

Dla wielu byłych więźniów skazywanych za wiarę warszawski kongres był pierwszą sposobnością ponownego zobaczenia się po latach. Spotkało się ponad stu więźniów „specjalnego” obozu w Mordwie, przez który przeszło setki naszych braci. Często po prostu patrzyli na siebie i płakali z radości. Pewien brat z Mołdawii nie rozpoznał Beły Mejsara, choć przez pięć lat przebywał z nim w celi. Wyjaśnił: „Zapamiętałem cię w pasiaku, a teraz wystroiłeś się w garnitur i krawat!”

Nareszcie wolni!

Pod koniec 1990 roku sądy zaczęły rehabilitować Świadków Jehowy i przywracać im odebrane prawa. Jednocześnie Komitet Kraju powołał grupę, która reprezentowała Świadków podczas rozmów z przedstawicielami rządu. Nadzór nad nią sprawował Willi Pohl z niemieckiego Biura Oddziału.

W końcu po długotrwałych negocjacjach prowadzonych w Moskwie i Kijowie bracia uzyskali wyczekiwaną od półwiecza wolność. Dnia 28 lutego 1991 roku wyznanie Świadków Jehowy zostało na Ukrainie oficjalnie zarejestrowane, stając się pierwszym wyznaniem, które w ZSRR otrzymało taki status. Miesiąc później, 27 marca 1991 roku, zostało zarejestrowane na całym terytorium państwa radzieckiego. Tak więc po przeszło 50 latach zakazu i prześladowań lud Boży odzyskał swobodę religijną. Wkrótce — pod koniec tego samego roku — doszło do rozpadu ZSRR i Ukraina ogłosiła niepodległość.

Obfite plony z żyznej ziemi

W roku 1939 na terenach należących obecnie do Ukrainy działało około 1000 głosicieli Królestwa, którzy wsiewali ziarno prawd biblijnych w urodzajną glebę ludzkich serc. Przez 52 lata zakazu bracia przeżyli koszmar II wojny światowej, potem zsyłano ich na Syberię, bito, torturowano, wykonywano na nich wyroki śmierci. A jednak w tych strasznych czasach „wyborna gleba” wydała plon przeszło 25-krotny (Mat. 13:23). W roku 1991 na Ukrainie działało 25 448 głosicieli należących do 258 zborów, a na pozostałym obszarze byłego Związku Radzieckiego — około 20 000 głosicieli, z których większość poznała prawdę biblijną od ukraińskich braci.

Gleba ta wymagała pielęgnacji: spulchniania jej czasopismami biblijnymi. Dlatego po zarejestrowaniu naszej działalności czyniono starania, by mogły tu docierać transporty literatury z drukarni w Selters. Pierwszy taki transport nadszedł 17 kwietnia 1991 roku.

Bracia urządzili mały skład we Lwowie, skąd rozsyłali literaturę ciężarówkami, pociągami, a nawet samolotami do zborów na Ukrainie, w Rosji, Kazachstanie i innych państwach byłego Związku Radzieckiego. Sprzyjało to wzrostowi duchowemu. Na początku roku 1991 w dwumilionowym Charkowie istniał tylko jeden zbór. Kilka miesięcy później tego samego roku zbór ten liczył już 670 głosicieli i wkrótce podzielił się na osiem zborów. Obecnie jest tam już ponad 40 zborów!

Chociaż ZSRR rozpadł się w roku 1991, Komitet Kraju jeszcze do roku 1993 nadzorował działalność na terenie dawnych republik radzieckich. W roku 1993 postanowiono utworzyć dwa komitety — jeden dla Ukrainy, a drugi dla Rosji i pozostałych 13 byłych republik. Ukraiński komitet, w skład którego wchodzili dotąd Mychajło Dasewicz, Ołeksij Dawydiuk, Stepan Kożemba i Ananij Hrohul, powiększył się o trzech innych braci: Stepana Hlinskiego, Stepana Mykewicza i Romana Jurkewicza.

Ze względu na rosnące zapotrzebowanie na ukraińską literaturę biblijną koniecznością stało się zorganizowanie zespołu tłumaczy. Jak już wiemy, tłumaczeniem zajmowali się wcześniej Kanadyjczycy Emil Zarycki i Maurice Saranczuk oraz ich żony. Ta garstka oddanych pracowników przełożyła wiele publikacji. Ale w roku 1991 zaczęto tworzyć w Niemczech większy zespół tłumaczy, który w 1998 roku przeprowadził się do Polski, a potem na Ukrainę.

Zgromadzenia okręgowe

W roku 1990 Teodor Jaracz spotkał się z lwowskimi braćmi. Po zwiedzeniu miejscowego stadionu oświadczył: „Może w przyszłym roku zorganizujemy tu zgromadzenie okręgowe”. Bracia tylko się uśmiechnęli, nie bardzo wyobrażając sobie, jak by mogło do tego dojść. Nigdy dotąd nie urządzali żadnego większego zgromadzenia, a poza tym wyznanie Świadków Jehowy jeszcze nie było wtedy zarejestrowane. Niemniej już w następnym roku rejestracja stała się faktem, a w sierpniu stadion miejski rzeczywiście gościł 17 531 przybyłych na zgromadzenie okręgowe. Ochrzczono aż 1316 osób! Z pomocą w pracach przygotowawczych do tego kongresu pośpieszyli zaproszeni na Ukrainę bracia z Polski.

Tego samego lata w sierpniu miało się też odbyć zgromadzenie okręgowe w Odessie. Jednak w tygodniu planowanego rozpoczęcia miejscowi urzędnicy poinformowali braci, że ze względu na niepewną sytuację polityczną panującą w Rosji zjazd ten trzeba odwołać. Lecz Świadkowie nie zrezygnowali: wznowili starania o pozwolenie, jednocześnie kontynuując końcowe prace przygotowawcze i w pełni polegając na Jehowie. Wreszcie w czwartek wezwano braci odpowiedzialnych za zgromadzenie, by im przedstawić ostateczną decyzję. Tego dnia po południu dostali zgodę na zorganizowanie kongresu.

Jakże zachwycający, a zarazem zdumiewający był widok 12 115 przybyłych na to miejsce! Spośród nich 1943 osoby zostały ochrzczone. Dwa dni po kongresie bracia po raz kolejny złożyli wizytę urzędnikom, tym razem żeby im podziękować za pomyślne załatwienie sprawy. Przewodniczącemu rady miejskiej wręczyli książkę Największy ze wszystkich ludzi. Urzędnik powiedział: „Nie byłem na kongresie, ale wiem o wszystkim, co się tam działo. Nigdy dotąd nie widziałem czegoś równie wspaniałego (...) Gdybyście jeszcze kiedyś potrzebowali zezwolenia na wasze zgromadzenie, zawsze chętnie je dam”. Odtąd w pięknej Odessie bracia regularnie organizują zgromadzenia okręgowe.

Niezwykły kongres międzynarodowy

Innym pamiętnym wydarzeniem był międzynarodowy kongres „Pouczani przez Boga”, zorganizowany w Kijowie w sierpniu 1993 roku — największe ze wszystkich zgromadzeń urządzonych dotąd na Ukrainie. Liczba obecnych wyniosła 64 714. Przybyło tysiące delegatów z zagranicy, reprezentujących ponad 30 krajów. Punkty programu przedstawiane po angielsku tłumaczono jednocześnie na 16 języków.

Bardzo wzruszający był widok kandydatów do chrztu, którzy wypełnili aż pięć sektorów stadionu — zwłaszcza wtedy, gdy powstali z miejsc i twierdząco odpowiedzieli na dwa zadane im pytania. Potem w ciągu dwóch i pół godziny zanurzono w sześciu basenach 7402 osoby. W nowożytnych dziejach ludu Bożego jest to rekordowa liczba ochrzczonych na jednym zgromadzeniu! Świadkowie Jehowy będą zawsze z dumą wspominać owo niezwykłe wydarzenie.

Jak to możliwe, że w mieście liczącym zaledwie 11 zborów odbył się tak wielki kongres? Tak jak w poprzednich latach do pomocy w dziale zakwaterowań przyjechali bracia z Polski i wspólnie z miejscowymi organizatorami wynajęli tyle hoteli i internatów, ile tylko się dało — zarezerwowali nawet miejsca na statkach.

Ale najtrudniejsze było wynajęcie stadionu. Nie dość, że służył organizowaniu imprez sportowych, to jeszcze w czasie weekendów przemieniał się w jedno wielkie targowisko. Nikomu dotąd nie udzielono zgody na zamknięcie tego targu. A jednak tym razem zrobiono wyjątek.

W pracach przygotowawczych wsparły braci nawet władze miasta: powołano specjalny komitet, w skład którego weszli szefowie różnych miejskich instytucji użyteczności publicznej, w tym milicji, transportu i biur turystycznych. Zastosowano oryginalne rozwiązanie, jeśli chodzi o korzystanie z komunikacji miejskiej: bracia z góry opłacili koszty przejazdów, żeby delegaci z plakietkami nie musieli w dniach kongresu kupować biletów i mogli szybko zajmować miejsca w metrze, tramwajach i autobusach. Usprawniło to dojazdy na Stadion Republikański i z powrotem (obecnie Olimpijski, jeden z największych w Europie Wschodniej). W sąsiedztwie stadionu uruchomiono nawet dodatkowe punkty sprzedaży pieczywa, żeby bracia mogli szybko zaopatrzyć się w żywność na następny dzień.

Zdumiony porządkiem panującym na kongresie komendant milicji powiedział: „Wszystko, co tu zrobiliście, oraz wasze nienaganne zachowanie wywiera na mnie silniejsze wrażenie niż wasze nauczanie od domu do domu. Ludzie mogą zapomnieć to, co usłyszeli, ale nigdy nie zapomną tego, co zobaczyli”.

Kilka kobiet pracujących na pobliskiej stacji metra przyszło do biura kongresowego, żeby podziękować za dobre zachowanie delegatów. Wyjaśniły: „Pracujemy tutaj w czasie różnych imprez sportowych i zjazdów politycznych, ale nigdy dotąd nie widziałyśmy tak uprzejmych i zadowolonych ludzi, którzy by nam okazywali tyle zainteresowania. Wszyscy nas witali. Pierwszy raz spotkałyśmy się z takim traktowaniem”.

Po zgromadzeniu zbory kijowskie miały jeszcze wiele pracy, ponieważ trzeba się było zatroszczyć o jakieś 2500 zainteresowanych, którzy zostawili adresy, by uzyskać więcej informacji. Teraz w Kijowie jest przeszło 50 prężnych zborów!

Pewną grupę delegatów w drodze na zgromadzenie okradziono ze wszystkich bagaży. Mimo to bracia postanowili kontynuować podróż, bo chcieli się na kongresie wzbogacić pod względem duchowym. Kiedy dotarli do Kijowa, nie mieli nic prócz odzieży na sobie. Tymczasem przyjechała też grupa delegatów z byłej Czechosłowacji, która przywiozła odzież dla potrzebujących. Za pośrednictwem organizatorów kongresu dary te trafiły do rąk poszkodowanych braci.

Pomoc przyśpieszająca rozwój

Takich dowodów bezinteresownej życzliwości było znacznie więcej. W roku 1991 Ciało Kierownicze zachęciło kilka zachodnioeuropejskich oddziałów do zbiórek żywności i odzieży dla potrzebujących współwyznawców z Europy Wschodniej. Bracia ucieszyli się z tej możliwości, a ich hojność przeszła wszelkie oczekiwania. Niektórzy ofiarowywali żywność i używaną odzież, inni kupowali rzeczy zupełnie nowe. W zachodnioeuropejskich biurach oddziałów gromadzono paczki, walizki i torby z darami. Z Austrii, Danii, Holandii, Niemiec, Szwajcarii, Szwecji i Włoch ruszyły do Lwowa samochody z tonami żywności i ubrań. Na rzecz dzieła Królestwa w Europie Wschodniej wielu braci podarowało nawet ciężarówki. Na granicach urzędnicy chętnie pomagali w załatwieniu wszelkich formalności, dzięki czemu akcja pomocy przebiegała sprawnie.

Braci przewożących dary bardzo wzruszyły reakcje obdarowanych. Pewna grupa holenderskich Świadków tak opisała swe wrażenia: „Na miejscu czekało na nas 140 braci, którzy przyszli pomóc przy rozładunku. Dowodem ich pokory i polegania na Jehowie była wspólna modlitwa przed przystąpieniem do pracy. Po rozładunku znów się zgromadzili i podziękowali Jehowie. Tamtejsi Świadkowie życzliwie nas ugościli, dzieląc się szczodrze swymi skromnymi środkami, a potem towarzyszyli nam do głównej drogi. Przed naszym odjazdem, stojąc na poboczu, jeszcze raz się pomodlili”.

„W drodze powrotnej było dość czasu na refleksje: wspominaliśmy gościnność okazaną nam przez braci w Niemczech i Polsce, a potem we Lwowie; ich silną wiarę i żarliwe modlitwy; ich troskę o nasze wygody i hojne podejmowanie nas tym, co mieli najlepszego, mimo ograniczonych środków materialnych. Wspominaliśmy ich jedność, ciepło wzajemnych stosunków oraz wdzięczność. Myśleliśmy też o ofiarodawcach, którzy chętnie podzielili się swym mieniem z uboższymi współwyznawcami”.

Kierowca z Danii zauważył: „Okazało się, że z powrotem przywieźliśmy więcej, niż zawieźliśmy. Miłość i ofiarność ukraińskich braci bardzo wzmocniły naszą wiarę”.

Wiele darów skierowano do krajów nadbałtyckich, Mołdawii, Kazachstanu, Rosji i innych miejsc, gdzie również bardzo się przydały. Niektóre posłano w kontenerach na Syberię i do Chabarowska, jakieś 7000 kilometrów na wschód. Obdarowani nadesłali podziękowania. Listy te wzruszały i pokrzepiały, wzmacniały też poczucie jedności braterskiej. W ten sposób wszyscy przekonali się o prawdziwości słów Jezusa: „Więcej szczęścia wynika z dawania niż z otrzymywania” (Dzieje 20:35).

Pod koniec 1998 roku Zakarpacie nawiedziła klęska żywiołowa. Według oficjalnych danych powódź zalała 6754 budynki, a 895 domów zupełnie zniszczyły zwały osuwającego się błota. Zrujnowaniu uległo 37 domów należących do naszych współwyznawców. Biuro Oddziału we Lwowie natychmiast wysłało tam ciężarówkę z żywnością, wodą, mydłem, a także łóżkami i kocami. Później bracia kanadyjscy i niemieccy podarowali odzież i artykuły gospodarstwa domowego. Świadkowie z Czech, z Polski, ze Słowacji i z Węgier przysyłali żywność oraz materiały potrzebne do odbudowy zawalonych domów. W pracach budowlanych pomagało wielu miejscowych braci. Część darów przysłanych przez Świadków — żywności, odzieży i opału — rozdzielono wśród powodzian nie będących naszymi współwyznawcami. Bracia pomagali im także w porządkowaniu podwórek i pól oraz w naprawie domów.

Pomoc duchowa

Nie poprzestano jednak na pomocy materialnej. Po półwieczu zakazu ukraińskim Świadkom brakowało doświadczenia w organizowaniu życia chrześcijańskiego w warunkach wolności religijnej. Dlatego w roku 1992 do pomocy w uregulowaniu różnych spraw związanych z działalnością zostali przysłani bracia z oddziału w Niemczech. W ten sposób kładziono fundament, na którym w przyszłości miało się opierać funkcjonowanie ukraińskiego Betel. Żeby pomóc w nadzorowaniu dzieła pozyskiwania uczniów, przyjechali też bracia z Kanady, Niemiec i USA.

Wsparcia doświadczonych braci pilnie potrzebowali również bracia w poszczególnych zborach. W tym początkowym okresie w usługiwaniu zborom, a następnie obwodom i okręgom znaczący udział mieli polscy absolwenci Kursu Usługiwania. Do pracy w obwodach zaproszono także pary małżeńskie przybyłe z Kanady i USA oraz braci z Czech, ze Słowacji, z Węgier i Włoch. Dzięki temu ukraińskie zbory dostosowały się do biblijnych wzorców w różnych dziedzinach naszej służby.

Zainteresowanie literaturą biblijną

Druga połowa lat dziewięćdziesiątych wyróżniła się specjalnymi kampaniami poświęconymi udostępnianiu literatury biblijnej. W roku 1997 — po rozpowszechnieniu Wiadomości Królestwa numer 35 — zainteresowani przysłali przeszło 10 000 kuponów: były to zamówienia na broszurę Czego wymaga od nas Bóg lub prośby o kontakt.

Nasze publikacje są bardzo poczytne. Pracownicy pewnego szpitala położniczego poprosili braci o przynoszenie im co tydzień 12 egzemplarzy książki Tajemnica szczęścia rodzinnego. W jakim celu? Postanowili wręczać ją każdej parze małżeńskiej wraz z aktem urodzenia dziecka.

Przez kilka ostatnich lat mnóstwo ludzi zetknęło się z wydawnictwami Świadków Jehowy i zaczęło je cenić. Kiedyś głosząc dobrą nowinę w parku, bracia zaproponowali Przebudźcie się! pewnemu elegancko wyglądającemu mężczyźnie, który podziękował i zapytał, ile płaci.

Odpowiedzieli, że nasza działalność jest finansowana z dobrowolnych datków. Mężczyzna ofiarował jedną hrywnę, usiadł na ławce i zaczął czytać. Tymczasem bracia kontynuowali służbę. Po kwadransie człowiek ten podszedł do nich i z wdzięczności za otrzymane czasopismo dał im jeszcze jedną hrywnę, po czym wrócił na ławkę i dalej czytał, a bracia dalej głosili dobrą nowinę. Za jakiś czas ponownie podszedł do braci, by wręczyć im kolejną hrywnę. Wyjaśnił, że pismo to uznał za bardzo interesujące i chciałby je prenumerować.

Rozwój dzięki odpowiedniemu szkoleniu

Po legalizacji naszej działalności tempo rozwoju jeszcze się wzmogło. Ale nie obeszło się bez trudności. Z początku niektórym niełatwo było przywyknąć do pełnienia służby od domu do domu, gdyż od przeszło półwiecza głoszenie dobrej nowiny miało charakter wyłącznie nieoficjalny. Jednak z pomocą ducha Jehowy bracia i siostry stopniowo się przyzwyczaili do tej nowej dla nich metody ewangelizacji.

Zbory mogły się już spotykać na pięciu cotygodniowych zebraniach. Odegrało to bardzo istotną rolę w umacnianiu ducha jedności i zachęcaniu głosicieli do wytężania sił. Bracia szybko się uczyli i w wielu dziedzinach życia chrześcijańskiego poczynili znaczne postępy. Dzięki nowym formom szkolenia byli coraz lepiej przygotowani do uczestniczenia w różnych gałęziach służby. Na przykład od roku 1991 we wszystkich zborach istnieje teokratyczna szkoła służby kaznodziejskiej, pomagająca skuteczniej głosić dobrą nowinę. Od roku 1992 starsi i słudzy pomocniczy korzystają z Kursu Służby Królestwa, podnoszącego ich kwalifikacje w takich dziedzinach, jak przewodnictwo w służbie polowej, nauczanie w zborze i praca pasterska.

Od roku 1996 prowadzony jest na Ukrainie Kurs Służby Pionierskiej. W ciągu pięciu lat tym dwutygodniowym szkoleniem objęto 7400 pionierów stałych. Jakie korzyści z niego odnoszą? Pewna pionierka napisała: „Cieszę się, że podczas tego kursu Jehowa kształtował mnie jak garncarz glinę”. Inna pionierka zauważyła: „To szkolenie nauczyło mnie ,świecić’”. A oto wypowiedź grupy uczestników kursu: „Kurs okazał się dla nas wszystkich prawdziwym błogosławieństwem. Zachęcił nas do pracy nad tym, by szczerze interesować się ludźmi”. Nieprzerwany wzrost liczby pionierów stałych w ciągu 57 kolejnych miesięcy to w dużej mierze plon Kursu Służby Pionierskiej.

Wielu ludzi zastanawia się, jak to możliwe, że pionierzy jakoś wiążą koniec z końcem, mimo że sytuacja gospodarcza jest tak trudna. Pewien pionier, będący zarazem sługą pomocniczym i mający na utrzymaniu troje dzieci, wyjaśnia: „Razem z żoną starannie planuję każdy wydatek, uwzględniając tylko to, co niezbędne. Żyjemy skromnie i polegamy na Jehowie. Sami się nieraz dziwimy, jak niewiele człowiekowi potrzeba, gdy ma właściwy stosunek do życia”.

W roku 1999 ruszył Kurs Usługiwania. W pierwszym roku skorzystało z niego prawie 100 osób. Wskutek trudności ekonomicznych dla wielu z nich poświęcenie dwóch miesięcy na naukę nie jest rzeczą łatwą. Widać jednak, że Jehowa ich wspiera.

Jednym z zaproszonych na kurs był pionier stały, mający pod opieką oddalony od miasta teren. On i drugi pionier — jego współpracownik — zdołali zaoszczędzić trochę pieniędzy na kupno żywności i opału na zimę. Kiedy przyszło zaproszenie, musieli wybrać: albo kupią węgiel, albo opłacą dojazd do miejsca kursu. Przedyskutowali tę sprawę i uznali, że zaproszony brat stanowczo powinien jechać. Gdy decyzja już zapadła, nadeszła zagraniczna przesyłka: pieniądze od jego rodzonej siostry. Wystarczyło akurat na bilet kolejowy. Po kursie brata skierowano do służby w charakterze pioniera specjalnego.

Omówione formy kształcenia pomagają sługom Jehowy skuteczniej pełnić służbę kaznodziejską i z lepszym efektem uczestniczyć w różnych dziedzinach działalności zborowej. Głosiciele osiągają dobre wyniki, a starsi i słudzy pomocniczy uczą się, jak być dla zborów źródłem prawdziwej zachęty. Dzięki temu ‛zbory utwierdzają się w wierze i wzrastają liczebnie’ (Dzieje 16:5).

Zmiany spowodowane szybkim rozwojem

Od chwili rejestracji działalności Świadków Jehowy na Ukrainie ich liczba wzrosła przeszło czterokrotnie. W wielu częściach kraju tempo rozwoju jest zadziwiająco szybkie. Pilnie potrzeba wykwalifikowanych starszych. Nieraz zbór dzielono na dwa, gdy tylko pojawił się w nim drugi starszy. W niektórych zborach liczba głosicieli dochodziła do 500. Tak gwałtowny wzrost pociąga za sobą konieczność zapewnienia braciom odpowiedniego nadzoru.

Do lat sześćdziesiątych w kierowaniu działalnością teokratyczną na Ukrainie pomagało polskie Biuro Oddziału. Później zastąpił je w tej roli oddział niemiecki. Od września 1998 roku Ukraina ma własne Biuro Oddziału, podległe bezpośrednio Biuru Głównemu w Brooklynie. Jednocześnie powołano Komitet Oddziału, który zajął się sprawami organizacyjnymi.

Ze względu na ten bardzo dynamiczny rozwój trzeba też było powiększyć siedzibę oddziału. Od roku 1991 we Lwowie istniał centralny punkt spedycji literatury biblijnej dla całego obszaru byłego ZSRR. W roku 1992 właśnie tu, do Lwowa, przyjechały dwa małżeństwa z niemieckiego Betel. Wkrótce w tym mieście Świadkowie mieli już niewielkie biuro. Rok później zakupiono na ten cel budynek. Pracowali w nim słudzy pełnoczasowi. Na początku 1995 roku liczba personelu znacznie się powiększyła i znów konieczna była przeprowadzka — tym razem do obiektu mieszczącego sześć Sal Królestwa, z których korzystało 17 zborów. Bracia wciąż zadawali sobie pytanie: „Gdzie i kiedy zbudujemy własny Dom Betel?”

Budowa Betel i Sal Królestwa

Już w roku 1992 zaczęto szukać parceli pod budynki Biura Oddziału. Wybieranie odpowiedniego miejsca zajęło kilka lat. Bracia bezustannie modlili się w tej sprawie i ufali, że we właściwym czasie znajdą parcelę spełniającą wymagania.

Na początku roku 1998 dowiedziano się o parceli położonej w pięknym sosnowym lesie w niewielkiej miejscowości Briuchowyczi, pięć kilometrów na północny zachód od Lwowa. W czasie zakazu dwa zbory właśnie w tym lesie organizowały zebrania. Pewien brat wspomina: „Nawet mi się nie śniło, że po dziesięciu latach od naszego ostatniego leśnego spotkania wrócę na to miejsce, ale już w zupełnie innych okolicznościach, i że teren ten będzie wówczas parcelą zakupioną pod budowę Betel!”

Pod koniec roku 1998 przybyli tu pierwsi słudzy międzynarodowi. Przy pracy nad projektami uwijali się bracia z Regionalnego Biura Projektowego w Selters w Niemczech. Na początku stycznia 1999 roku — po uzyskaniu od władz oficjalnego zezwolenia — rozpoczęły się roboty. Przyjechało ponad 250 wolontariuszy z 22 krajów. A podczas weekendów na placu budowy pojawiało się do 250 miejscowych ochotników.

Pomaganie przy tej budowie uważano za wielki zaszczyt. Wynajętymi autobusami przyjeżdżały całe zbory. Żeby od samego rana być do dyspozycji, bracia często jechali całą noc. Po dniu ciężkiej pracy znów wsiadali do autobusu i rano byli z powrotem w domu — zmęczeni, lecz radośni, planujący kolejny taki wyjazd. Dwudziestu braci z okolic Ługańska na wschodzie Ukrainy odbyło 34-godzinną podróż pociągiem tylko po to, by przez 8 godzin pomagać przy budowie Betel! W tym celu każdy wziął po 2 dni urlopu i przeszło połowę miesięcznej pensji przeznaczył na bilety kolejowe. Taka ofiarność rozniecała zapał w sercach brygady budowlanej oraz członków rodziny Betel. Roboty posuwały się błyskawicznie, toteż otwarcie nowego Biura Oddziału nastąpiło już 19 maja 2001 roku. Na uroczystość tę przybyli delegaci z 35 krajów. Nazajutrz Teodor Jaracz przemówił do 30 881 uczestników specjalnego zgromadzenia we Lwowie, a Gerrit Lösch do 41 142 zgromadzonych w Kijowie. W sumie na te zgromadzenia przybyły 72 023 osoby.

A co z Salami Królestwa? Odkąd w roku 1939 na Zakarpaciu zniszczono kilka takich obiektów, nie było na Ukrainie oficjalnych Sal Królestwa aż do roku 1993. Wtedy to w zakarpackiej miejscowości Dibrowa w ciągu zaledwie ośmiu miesięcy wzniesiono piękny kompleks, na który składają się cztery Sale Królestwa. Wkrótce na terenie kraju powstało sześć innych sal.

Choć ze względu na wielki wzrost liczby głosicieli sale były Ukrainie niezwykle potrzebne, w latach dziewięćdziesiątych zbudowano ich zaledwie 110. Na przeszkodzie stały skomplikowane procedury prawne, inflacja i wzrost kosztów materiałów budowlanych. A przecież trzeba było wznieść jeszcze kilkaset takich budynków! Dlatego w roku 2000 wdrożono program budowy Sal Królestwa, który przynosi już pewne rezultaty.

Żniwo trwa!

We wrześniu 2001 roku na Ukrainie było 120 028 Świadków Jehowy należących do 1183 zborów, w których usługiwało 39 nadzorców obwodów. Zasiewane przez długie lata ziarno prawdy wydało dobry, a zarazem obfity plon. Są rodziny, w których pojawiło się już piąte pokolenie Świadków. To dowodzi, że tutejsza „gleba” rzeczywiście jest urodzajna. Wielu ludzi ‛wysłuchawszy słowa szlachetnym i dobrym sercem, zatrzymuje je’. Niektórzy bracia całymi latami „sadzili” — często ze łzami — inni „podlewali” sadzonki kiełkujące w żyznej ziemi, a Jehowa dawał wzrost. Wierni ukraińscy Świadkowie dalej „z wytrwałością przynoszą plon” (Łuk. 8:15; 1 Kor. 3:6).

W pewnych częściach kraju stosunek liczby Świadków do ogółu mieszkańców jest doprawdy imponujący. Na przykład w ośmiu zakarpackich wsiach rumuńskojęzycznych działa aż 59 zborów, tworzących trzy obwody.

Nie powiodły się knowania religijnych i świeckich przeciwników, którzy przez zsyłanie do łagrów i inne ostre represje zmierzali do wytępienia na Ukrainie wielbienia Jehowy. Serca wielu ludzi okazały się glebą odpowiednią pod zasiew. Dziś Świadkowie Jehowy zbierają tam sowite plony.

Prorok Amos przepowiedział czasy, kiedy „oracz doścignie żniwiarza” (Am. 9:13). Dzięki błogosławieństwu Jehowy „gleba” jest tak urodzajna, że choć orka jest tuż-tuż, żniwo się nie kończy. Świadkowie Jehowy na Ukrainie widzą na własne oczy spełnianie się tego proroctwa. Mają wszelkie podstawy, by z radością patrzeć w przyszłość i oczekiwać dalszego wzrostu, gdyż w roku 2001 w obchodach Pamiątki na Ukrainie wzięło udział aż ćwierć miliona osób.

W Księdze Amosa 9:15 Jehowa obiecał: „I zasadzę ich na ich ziemi, i nie będą już wykorzenieni ze swej ziemi, którą im dałem”. W napięciu wyczekując dnia, kiedy Jehowa do końca spełni tę obietnicę, jednocześnie nie ustajemy w rozsiewaniu ziarna prawdy i wciąż zbieramy bogate plony. A gdy podnosimy oczy i spoglądamy na pola, wyraźnie widzimy, że są już białe ku zżęciu (Jana 4:35).

[Napis na stronie 140]

„Danyjiłowi groziło wtedy powieszenie, ale jako niepełnoletni dostał tylko cztery miesiące więzienia”

[Napis na stronie 145]

„Świadkowie wyróżniali się spomiędzy reszty społeczności obozowej. Swoim zachowaniem dawali do zrozumienia, że mają do przekazania coś bardzo ważnego”

[Napis na stronie 166]

Dnia 8 kwietnia 1951 roku z zachodniej Ukrainy wywieziono na Syberię przeszło 6100 Świadków

[Napis na stronie 174]

„Siostry bywały sługami zborów, a gdzieniegdzie pełniły nawet obowiązki sług obwodów”

[Napis na stronie 183]

Zamiast cieszyć się miesiącem miodowym, trafił na dziesięć lat do więzienia

[Napis na stronie 184]

„Powierzenie ukochanej córeczki komuś, kogo pierwszy raz widziałam na oczy, było dla mnie niezwykle bolesne”

[Napis na stronie 193]

Widząc, że Świadków nie zmusi do milczenia ani zsyłka, ani więzienie, ani brutalne stosowanie siły czy wręcz tortury, organa bezpieczeństwa uciekły się do jeszcze innej taktyki

[Napis na stronie 207]

Odłączonym braciom agenci KGB pokazywali spreparowany list, autorstwa rzekomo brata Knorra

[Napis na stronie 212]

W okresie Pamiątki agenci KGB wykazywali szczególną czujność, znali bowiem w przybliżeniu jej datę

[Napis na stronie 231]

Była to pierwsza w życiu okazja wzięcia do ręki oryginalnych wydawnictw Świadków Jehowy

[Napis na stronie 238]

„Wszystko, co tu zrobiliście, oraz wasze nienaganne zachowanie wywiera na mnie silniejsze wrażenie niż wasze nauczanie od domu do domu. Ludzie mogą zapomnieć to, co usłyszeli, ale nigdy nie zapomną tego, co zobaczyli”

[Napis na stronie 241]

„Miłość i ofiarność ukraińskich braci bardzo wzmocniły naszą wiarę”

[Napis na stronie 249]

Żeby przez 8 godzin pomagać przy budowie Betel, każdy wziął po 2 dni urlopu i przeszło połowę miesięcznej pensji przeznaczył na bilety kolejowe

[Ramka i ilustracje na stronie 124]

Dawne przekłady Pisma Świętego

Przez długi czas ludność Ukrainy korzystała ze starosłowiańskiego tłumaczenia Biblii, dokonanego w IX wieku. W miarę jak język ulegał zmianie, przekład ten przeredagowywano. Poprawiono go dokładnie pod koniec XV wieku. Pracę nad nim nadzorował arcybiskup Gennadius. Po ponownym przejrzeniu wersja ta stała się podstawą pierwszej drukowanej Biblii w języku starosłowiańskim — tak zwanej Biblii ostrogskiej, wydanej na Ukrainie w 1581 roku. Znawcy do dziś uważają ją za wybitne dzieło sztuki drukarskiej. Ów przekład stanowił podstawę późniejszych tłumaczeń na język ukraiński i rosyjski.

[Ilustracje]

W roku 1581 Iwan Fedorow wydał na Ukrainie „Biblię ostrogską”

[Ramka i ilustracja na stronie 141]

Wywiad z Wasilijem Kalinem

Urodzony: 1947 rok

Chrzest: 1965 rok

Z życiorysu: W latach 1951-1965 przebywał na zesłaniu. W latach 1974-1980 powielał publikacje Świadków Jehowy. Od roku 1992 usługuje w Biurze Oddziału w Rosji.

Ojciec przeżył różne ustroje polityczne i rządy. Na przykład kiedy zachodnia Ukraina była okupowana przez Niemców, pobito go za rzekomą przynależność do komunistów. Jak do tego doszło? Otóż ksiądz poinformował niemieckich oficerów, że Świadkowie Jehowy to komuniści, bo nie chodzą do kościoła. Później nastały rządy radzieckie. Znów prześladowano ojca, jak zresztą mnóstwo innych ludzi. Tym razem oskarżano go, że jest szpiegiem amerykańskim. Dlaczego? Ponieważ wierzenia Świadków Jehowy odbiegały od głoszonych przez dominujące wyznanie. Z tego powodu razem z rodziną został zesłany na Syberię, gdzie mieszkał do śmierci.

[Ramka i ilustracja na stronach 147-151]

Wywiad z Iwanem Łytwakiem

Urodzony: 1922 rok

Chrzest: 1942 rok

Z życiorysu: Więziony w latach 1944-1946. Od roku 1947 do 1953 przebywał w łagrach na północy ZSRR.

W roku 1947 aresztowano mnie, ponieważ nie chciałem angażować się w politykę. Trafiłem do ciężkiego więzienia w Łucku na Ukrainie. Musiałem siedzieć sztywno z rękami na kolanach, nie mając nawet możliwości rozprostowania nóg. Trwało to trzy miesiące. Przesłuchiwał mnie mężczyzna w czarnym płaszczu. Wypytywał o braci nadzorujących naszą działalność. Wiedział, że ich znam, nic jednak ode mnie nie wyciągnął.

Dnia 5 maja 1947 roku trybunał wojskowy skazał mnie na 10 lat pracy w obozach o obostrzonym rygorze, z dala od moich rodzinnych stron. Byłem młody, więc zaszeregowano mnie do pierwszej kategorii. W grupie tej znaleźli się młodzi mężczyźni, między innymi sporo naszych braci. Powieziono nas w wagonach bydlęcych daleko na północ Rosji, do Workuty, gdzie przesiedliśmy się na statek parowy. Po czterech dniach dopłynęliśmy do cieśniny Karskie Wrota.

Roślinność okolicznych terenów jest bardzo uboga. Porasta je tundra z wszechobecną brzozą karłowatą. Dalej podróżowaliśmy pieszo. Szliśmy bez przerwy cztery doby, dzień i noc. Byliśmy młodzi. Na drogę dostaliśmy suchary i wędzone mięso renifera, a poza tym miski i ciepłe koce. Padał ulewny deszcz. Koce tak nasiąkały, że nie mieliśmy sił ich nieść. Aby móc iść dalej, trzeba było prosić kogoś o pomoc w wykręceniu koca.

W końcu dotarliśmy do celu. Myślałem: za chwilę będę mieć dach, kawałek dachu nad głową! Ale kazano nam się zatrzymać pod gołym niebem, na ziemi pokrytej grubą warstwą mchu. Strażnicy powiedzieli: „Rozgośćcie się. Tu jest wasz dom”.

Niektórzy więźniowie płakali, inni przeklinali rząd. Ja nikogo nie przeklinałem. Modliłem się w duchu: „Jehowo, Boże mój, Tyś moją twierdzą, moim prawdziwym schronieniem. Bądź nim dla mnie również tutaj”.

Z braku drutu teren otoczono sznurem. Rozstawiono straże. Wartownicy — jak to bywa — dla zabicia czasu coś czytali, ale zapowiedzieli nam, że jeśli podejdziemy do nich bliżej niż na dwa metry, będą strzelać. Noc spędziliśmy na mchu. Deszcz lał prosto na nas. Przebudziłem się w środku nocy i rozejrzałem wokół: spało tu 1500 ludzi, ale mogłem dostrzec tylko unoszący się nad nimi obłok pary. Kiedy rano wstałem, okazało się, że cały bok miałem zanurzony w wodzie, w której tonął mech. Nie było nic do jedzenia. Kazano nam przygotować lądowisko, gdyż spodziewano się samolotu z żywnością. Strażnicy mieli specjalny traktor z wielkimi kołami, zabezpieczającymi przed ugrzęźnięciem. Przywozili nim różne artykuły, niestety wyłącznie dla siebie.

Trzy dni i trzy noce przygotowywaliśmy lądowisko. Musieliśmy usunąć mech, żeby było gdzie wylądować. Niewielki samolot przywiózł transport mąki. Żywiono nas mąką rozprowadzaną gorącą wodą.

Zaprzągnięto nas do katorżniczej pracy. Budowaliśmy drogę i tory kolejowe. Tworzyliśmy ludzki taśmociąg, transportujący ciężkie kamienie. Zimą panowała noc polarna i silne mrozy.

Spaliśmy na otwartej przestrzeni, pod gołym niebem. Padały na nas ulewne deszcze, byliśmy przemoknięci, głodni i zmarznięci. Ale jako młodzi mężczyźni mieliśmy pewien zasób energii. Strażnicy pocieszali nas, że wkrótce doczekamy się dachu nad głową. W końcu wojskowy ciągnik przywiózł brezentowe płachty, które porozpinaliśmy jak namioty. Wystarczyło ich, żeby pomieścić 400 ludzi. Jednak w dalszym ciągu byliśmy zmuszeni spać na mchu. Potem do naszych prowizorycznych schronień naznosiliśmy trawy. Kiedy zgniła, utworzył się kompost, w którym spaliśmy.

Później zaczęły się wszy. Myśleliśmy, że zagryzą nas na śmierć. Roiły się nie tylko na ciele, ale na całym ubraniu — większe i mniejsze, ohyda. Kiedy po pracy kładliśmy się na ziemi, zaczynały nas kąsać i cały czas musieliśmy się drapać. W nocy wydawało się, że zjedzą nas z kretesem. Poskarżyliśmy się brygadziście: „Wszy chcą nas żywcem pożreć”. Odpowiedział: „Niedługo je wykurzymy”.

Władze obozowe czekały na ocieplenie, bo wciąż srożyły się trzydziestostopniowe mrozy. Kiedy temperatura nieco wzrosła, sprowadzono przenośną stację dezynsekcyjną. Ale termometr wciąż jeszcze wskazywał minus dwadzieścia stopni, a brezent był potargany. Polecono nam: „Rozbierzcie się, będziecie się myć. Zdejmijcie ubrania, żebyśmy je mogli odkazić”.

Tak oto podczas dwudziestostopniowego mrozu rozebraliśmy się do naga w namiocie, który cały był w strzępach. Przywieziono deski — rozłożyliśmy je na ziemi. Siedząc na nich, przyjrzałem się samemu sobie: obraz nędzy i rozpaczy. Rzuciłem okiem na innych: to samo. Ciało się na nas zapadło, ani śladu mięśni; zostały tylko szkielety obciągnięte skórą. Nie potrafiłem nawet wspiąć się na stopień wagonu towarowego. Byłem krańcowo wycieńczony. A przecież zaliczano mnie do pierwszej kategorii więźniów i traktowano jak młodego, zdrowego robotnika!

Bałem się, że niedługo umrę. Wielu młodych umierało. Żarliwie błagałem Jehowę o pomoc, bo sytuacja zdawała się zupełnie beznadziejna. Niektórzy więźniowie — nie będący Świadkami — decydowali się na coś makabrycznego: naumyślnie zamrażali sobie rękę lub nogę i odrąbywali, żeby stać się niezdolnymi do pracy.

Pewnego razu w pobliżu posterunku wartowniczego spostrzegłem lekarza, którego spotkałem wkrótce po moim aresztowaniu, kiedy to razem jechaliśmy do obozu. Rozmawialiśmy wówczas o Królestwie Bożym. Był zesłańcem, ale objęła go amnestia. Podszedłem do niego. Rzeczywiście, wyglądało na to, że jest wolny. Zawołałem go — jeśli dobrze pamiętam, miał na imię Sasza. Spojrzał na mnie i zapytał: „Iwan, to ty?” Na te słowa rozpłakałem się jak dziecko. Powiedział: „Idź zaraz do punktu medycznego”.

Zgłosiłem się tam. Odebrano mi pierwszą kategorię zaszeregowania. Pozostałem w obozie, ale ponieważ miałem odtąd trzecią kategorię, znalazłem się w grupie więźniów uprawnionych do odpoczynku. Komendant tak mnie przywitał: „Nie zapraszałem cię tutaj, sam przyszedłeś. Zachowuj się porządnie i rób, co do ciebie należy”. Stopniowo przywykłem do nowego trybu życia. Od tego czasu nie przydzielano mi już tak morderczej pracy.

Dnia 16 sierpnia 1953 roku wyszedłem na wolność. Usłyszałem: „Jesteś wolny”. Mogłem iść, dokąd zechcę. Najpierw poszedłem do lasku, żeby podziękować za ocalenie. Klęcząc pośród karłowatych drzew, dziękowałem Jehowie, że zachował mnie przy życiu, abym Mu dalej służył i wychwalał Jego święte imię.

[Napis]

„Za chwilę będę mieć dach, kawałek dachu nad głową!”

[Napis]

Klęcząc pośród karłowatych drzew, dziękowałem Jehowie, że zachował mnie przy życiu

[Ramka i ilustracja na stronach 155, 156]

Wywiad z Wołodymyrem Łewczukiem

Urodzony: 1930 rok

Chrzest: 1954 rok

Z życiorysu: W latach 1946-1954 więziony za działalność polityczną. W obozie pracy w Mordwie spotkał Świadków Jehowy.

Jako ukraińskiego nacjonalistę, komuniści skazali mnie w roku 1946 na 15 lat robót w łagrze. Poznałem tam Świadków Jehowy. Głoszone przez nich prawdy biblijne natychmiast trafiły mi do przekonania. Ze względu na obowiązujący w obozie obostrzony rygor nie mieliśmy Biblii. Nazbierałem więc trochę kawałków papieru, z których zrobiłem zeszyt. Prosiłem Świadków, żeby dyktowali mi wszelkie zapamiętane wersety biblijne, i zapisywałem je z adnotacją, z którego miejsca Biblii pochodzą. Wypytywałem również braci, którzy trafili do obozu stosunkowo późno, i notowałem wszystko, co dotyczyło znaczenia proroctw. W ten sposób zebrałem dużo urywków biblijnych, które potem wykorzystywałem, dzieląc się dobrą nowiną ze współwięźniami.

Kiedy zaczynałem głosić słowo Boże, w obozie przebywała spora grupa młodych mężczyzn. Byłem z nich najmłodszy: miałem dopiero 16 lat. Mówiłem im: „Cierpimy tu nadaremnie. Poświęciliśmy życie czemuś bezwartościowemu — podobnie jak wielu innych. Żadna ideologia polityczna do niczego dobrego nie doprowadzi. Musicie się opowiedzieć po stronie Królestwa Bożego”. Cytowałem z pamięci wersety, które zebrałem w zeszycie. Pamięć miałem bardzo dobrą. Szybko przekonałem chłopaków. Zaczęli spotykać się z miejscowymi Świadkami Jehowy i wkrótce zostali naszymi braćmi.

[Ramka i ilustracja na stronie 157]

Jak karano Świadków Jehowy

Zesłanie: Skazanych wywożono do odległych części kraju, zwykle na Syberię, gdzie mieszkali i pracowali. Nie wolno im się było stamtąd oddalać. Co tydzień lub co miesiąc musieli się meldować w miejscowej komendanturze.

Więzienia zamknięte: W jednej celi przebywało od trzech do dziesięciu więźniów. Dostawali dwa — trzy posiłki na dobę. Codziennie albo raz w tygodniu wyprowadzano ich na spacerniak. Nie pracowali.

Łagry: Większość obozów pracy przymusowej znajdowała się na Syberii. Setki więźniów mieszkało wspólnie w barakach, mieszczących po kilkadziesiąt osób (od 20 do 100). Pracowali minimum osiem godzin dziennie na terenie obozu lub na zewnątrz. Były to ciężkie roboty, na przykład przy budowie fabryk, układaniu torów kolejowych, wyrębie drzew. Na miejsce pracy i z powrotem eskortowali ich strażnicy. W czasie wolnym od pracy można się było swobodnie poruszać po obozie.

[Ilustracja]

Syberia, rok 1953: dzieci Świadków zesłanych z Ukrainy rąbią drzewo na opał

[Ramka i ilustracja na stronach 161, 162]

Wywiad z Fiodorem Kalinem

Urodzony: 1931 rok

Chrzest: 1950 rok

Z życiorysu: Lata 1951-1965 spędził na zesłaniu. Więziony w latach 1962-1965.

Gdy byłem w więzieniu, pewnego razu Jehowa sprawił coś, co odebrałem jako cud. Podczas śledztwa wszedł wyższy urzędnik KGB (Komitetu Bezpieczeństwa Państwowego) z jakimś pismem w ręku. W pokoju siedzieli oficer śledczy i prokurator. Przybyły zwrócił się do śledczego: „Dajcie mu to! Niech się dowie, co knują jego bracia Amerykanie!”

Wręczyli mi jakiś dokument. Okazało się, że to treść rezolucji przyjętej na pewnym kongresie. Przeczytałem raz i zacząłem czytać ponownie. W końcu prokurator się zniecierpliwił: „Kalin! Chyba nie uczycie się tego na pamięć?”

Odpowiedziałem: „Najpierw tylko pobieżnie przejrzałem ten tekst, a teraz chciałbym go zrozumieć”. W duchu aż skakałem z radości. Kiedy skończyłem, oddałem dokument i powiedziałem: „Jestem wam bardzo wdzięczny za udostępnienie mi tej rezolucji, lecz jeszcze bardziej Jehowie Bogu, który was do tego pobudził. Jej treść naprawdę umocniła mnie w wierze! Zgadzam się z tym, co tu jest napisane, i będę śmiało wychwalać imię Boże. Będę mówić o Bogu w obozie, w więzieniu i wszędzie, gdzie się znajdę. Taka jest moja misja!

„Choćbyście mnie nie wiem jak torturowali, nie zamkniecie mi ust. W tej rezolucji Świadkowie nie grożą wszczęciem jakiejś rewolty, lecz postanawiają, że nie bacząc na nic — nawet na najcięższe prześladowania — będą służyć Jehowie i ufać, że pomoże im dochować wierności. Modlę się do Jehowy Boga, bym w tych trudnych chwilach doznał wsparcia i mógł niezachwianie trwać w wierze.

„Wiem zresztą, że się nie zachwieję, bo właśnie ta rezolucja tak mnie umocniła! Nie zawaham się, choćbyście mi teraz kazali stanąć pod ścianą i strzelali. Jehowa mnie uratuje — jeśli nie inaczej, to przez zmartwychwstanie!”

Byli wyraźnie zbici z tropu. Zrozumieli, jak wielki błąd popełnili. Rezolucja miała podkopać moją wiarę, a tymczasem dodała mi sił.

[Ramka i ilustracja na stronach 167-169]

Wywiad z Mariją Popowicz

Urodzona: 1932 rok

Chrzest: 1948 rok

Z życiorysu: Sześć lat spędziła w więzieniach i obozach pracy. Kilkunastu osobom pomogła przyjąć prawdę biblijną.

Zatrzymano mnie 27 kwietnia 1950 roku. Byłam akurat w piątym miesiącu ciąży. Dnia 18 lipca zapadł wyrok: dziesięć lat więzienia za głoszenie prawdy biblijnej. Razem ze mną skazano wtedy siedem osób — czterech braci i trzy siostry. Wszyscy dostali po dziesięć lat. 13 sierpnia urodziłam synka.

Pobyt w więzieniu nie załamał mnie. Ze Słowa Bożego wiedziałam, że jeśli ktoś cierpi jako chrześcijanin — a nie na przykład jako morderca albo złodziej — jest szczęśliwy. I rzeczywiście byłam szczęśliwa. W głębi serca odczuwałam radość. Zamknięta w izolatce, chodziłam od ściany do ściany i śpiewałam.

Pewnego razu żołnierz otworzył okienko i zapytał: „Chce ci się tutaj śpiewać?”

Odpowiedziałam: „Jestem szczęśliwa, bo nikogo nie skrzywdziłam”. Zamknął okienko. Nie bito mnie.

Niektórzy radzili: „Wyrzecz się swojej religii. Pomyśl tylko, w jakiej sytuacji jesteś”. Chodziło im o to, że moje dziecko przyszło na świat w więzieniu. Ale ja się cieszyłam, ponieważ skazano mnie za lojalne przestrzeganie Słowa Bożego. Odczuwałam satysfakcję. Nie byłam przestępczynią. Cierpiałam za wiarę w Jehowę. Dzięki temu przez cały czas zachowywałam radość. Naprawdę tak było.

Później, na robotach w obozie, odmroziłam sobie ręce. Trafiłam do szpitala. Polubiła mnie tam pewna lekarka. Zaproponowała mi: „Jesteś słabowita. Może byś popracowała u mnie?”

Rzecz jasna, pomysł ten nie spodobał się naczelnikowi obozu. Oponował: „Dlaczego akurat ta kobieta? Proszę wybrać kogoś z innej grupy więźniów”.

Lekarka odpowiedziała: „Nie chcę nikogo innego — w szpitalu potrzebni są dobrzy, sumienni pracownicy. Dlatego właśnie ją zamierzam zatrudnić. Wiem, że niczego nie ukradnie ani nie będzie się narkotyzować”.

Darzono nas zaufaniem. Cieszyliśmy się szacunkiem jako ludzie przestrzegający zasad swej wiary. Wszyscy wiedzieli, czego spodziewać się po Świadkach. Było to dla nas korzystne.

W końcu lekarka wymogła zgodę na naczelniku, który tylko dlatego nie chciał mi zmienić pracy, że dobrze cięłam drewno. Świadkowie Jehowy na każdym stanowisku uczciwie i rzetelnie wywiązywali się z obowiązków.

Uzupełnienie: Syn Mariji urodził się w więzieniu w Winnicy na Ukrainie. Pierwsze dwa lata spędził w więziennym sierocińcu. Potem dzięki pomocy krewnych został przewieziony do ojca, który jako zesłaniec przebywał na Syberii. Kiedy siostra Popowicz wyszła na wolność, synek miał sześć lat.

[Napis]

„Jestem szczęśliwa, bo nikogo nie skrzywdziłam”

[Ramka i ilustracja na stronie 175]

Wywiad z Mariją Feduń

Urodzona: 1939 rok

Chrzest: 1958 rok

Z życiorysu: W latach 1951-1965 na zesłaniu.

Kiedy już zatrzasnęły się za nami drzwi wagonu towarowego i pociąg ruszył, a my trochę ochłonęliśmy, cóż było robić? Znaliśmy pieśni, więc zaczęliśmy śpiewać — wszystkie zapamiętane z naszego śpiewnika.

Najpierw myśleliśmy, że śpiew rozlega się tylko w naszym wagonie, ale kiedy później pociąg stawał, by przepuścić inne, zrozumieliśmy, że niejeden z nich wiezie naszych współwyznawców. Właśnie po śpiewie rozpoznawaliśmy braci. Słyszeliśmy Mołdawian, potem Rumunów z Bukowiny. Wiele takich pociągów spotykaliśmy na trasie. Uświadomiliśmy sobie, że obok nas przejeżdża mnóstwo braci.

Pamiętaliśmy sporo pieśni. Powstały też nowe, ułożone właśnie wtedy, w drodze do miejsc zsyłki. Były źródłem otuchy i pomagały zachowywać właściwe usposobienie. Kierowały nasze myśli ku Jehowie.

[Ramka i ilustracja na stronie 177]

Wywiad z Lidiją Staszczyszyn

Urodzona: 1960 rok

Chrzest: 1979 rok

Z życiorysu: Córka Mariji Pyłypiw, która opowiada swe przeżycia na stronach 208 i 209.

Kiedy byłam mała, dziadek pełnił funkcję sługi zboru. Pamiętam, jak zaczynał dzień: wstawał i mył się, a potem modlił. Następnie otwierał Biblię. Siadaliśmy przy nim. Czytaliśmy tekst dzienny i cały rozdział, z którego był wyjęty. Dziadek za moim pośrednictwem regularnie posyłał ważne dokumenty drugiemu starszemu, który mieszkał na peryferiach miasta. Nosiłam je zawinięte w papier lub włożone do torby. Droga wiodła przez wzgórze. Męcząca wspinaczka po stromiźnie wcale mi się nie uśmiechała. Mówiłam: „Dziadku, nie pójdę! Czy mogę nie iść?”

Odpowiadał: „Musisz iść. Trzeba zanieść dokumenty”.

Myślałam: nie pójdę, nie pójdę! Ale po chwili docierało do mnie, że jednak rzeczywiście muszę iść, ponieważ coś ważnego może od tego zależeć. Ta świadomość nigdy mnie nie opuszczała. Naprawdę nie miałam ochoty iść, a jednak szłam. Wiedziałam, że nie ma nikogo, kto by mnie zastąpił. Tak się działo bardzo często. To była moja praca, mój obowiązek.

[Ramka i ilustracja na stronach 178, 179]

Wywiad z Pawłem Rurakiem

Urodzony: 1928 rok

Chrzest: 1945 rok

Z życiorysu: Piętnaście lat spędził w więzieniach i łagrach. Usługuje jako nadzorca przewodniczący zboru w Artemowsku na wschodzie Ukrainy.

W roku 1952 przebywałem w Karagandzie w radzieckim obozie o obostrzonym rygorze. Było nas tam dziesięciu Świadków. Czas się niemiłosiernie dłużył. Przeżywaliśmy ciężkie chwile. Zachowywaliśmy wprawdzie radość i nadzieję, ale odczuwaliśmy brak pokarmu duchowego. Po pracy spotykaliśmy się, żeby porozmawiać o tym, co nam zostało w pamięci z nauk poznanych kiedyś za pośrednictwem „niewolnika wiernego i roztropnego” (Mat. 24:45-47).

Postanowiłem napisać do siostry i przedstawić jej naszą sytuację — że głodujemy duchowo. Wysłanie listu nie było wcale proste, ponieważ obowiązywał zakaz pisania o takich rzeczach. W końcu jednak siostra dostała wiadomość. Przysłała mi paczkę, w której pomiędzy sucharami umieściła Nowy Testament.

W obozie panował żelazny rygor. Strażnicy nie zawsze dostarczali więźniom przesyłki. Często otwierali je i dokładnie kontrolowali zawartość. Na przykład oglądali konserwy, czy czasem nie ukryto czegoś pod drugim dnem lub gdzieś z boku, a nawet sprawdzali, co jest w środku suszonych bułek.

Pewnego dnia zobaczyłem swoje nazwisko na liście więźniów mających się zgłosić po paczki. Niezmiernie się ucieszyłem, choć ani przez myśl mi nie przeszło, że siostra przysłała Nowy Testament. Miał właśnie dyżur najsurowszy kontroler, którego więźniowie nazywali Wściekły. Gdy wszedłem, zapytał: „Skąd się spodziewasz paczki?” Podałem adres siostry, a on zaczął otwierać pakunek stalowym prętem.

Kiedy zdjął przykrycie, zobaczyłem wciśnięty obok wiktuałów Nowy Testament! Zdążyłem tylko poprosić w duchu: „Jehowo, daj mi go”.

Ku mojemu nieopisanemu zdumieniu usłyszałem: „Bierz to stąd, ale już!” Nie wierząc własnym uszom, przykryłem pudło, zaniosłem do baraku, a potem wyjąłem Biblię i włożyłem do siennika.

Kiedy powiedziałem braciom, że mam Nowy Testament, nikt mi nie uwierzył. Jehowa sprawił cud. Zapewnił nam pokarm duchowy, bo niemożliwe było zdobycie go tutaj o własnych siłach. Podziękowaliśmy Ojcu niebiańskiemu za miłosierdzie i opiekę. Zaczęliśmy czytać i nabierać sił duchowych. Byliśmy Jehowie niewymownie wdzięczni!

[Ramka i ilustracja na stronach 180, 181]

Wywiad z Lidiją Bzowi

Urodzona: 1937 rok

Chrzest: 1955 rok

Z życiorysu: W latach 1949-1965 na zesłaniu.

Będąc nastolatką, bardzo boleśnie odczuwałam brak ojca. Jak większość dzieci kochaliśmy tatę. Ale nawet nie dano nam się z nim pożegnać. Nie było nas w domu, gdy go wzięli, bo właśnie pomagałam z Iwanem przy zbiorach prosa.

Wróciliśmy z pola i usłyszeliśmy od mamy, że tatę aresztowano. Miałam świadomość pustki i doznanej krzywdy, nie czułam jednak przerażenia ani nienawiści. Stało się coś, czego można się było spodziewać. Stale przypominano nam słowa Jezusa: „Jeżeli mnie prześladowali, was też będą prześladować” (Jana 15:20). Werset ten mieliśmy w pamięci od wczesnego dzieciństwa. Znaliśmy go tak dobrze, jak modlitwę „Ojcze nasz”. Rozumieliśmy, że świat nie może nas miłować, ponieważ nie jesteśmy jego częścią. Postępowanie władz wynikało z niewiedzy.

Mołdawia podlegała wtedy Rumunii, więc ojciec mógł wnieść pozew do sądu. Pozwolono nam przyjść na salę rozpraw. Był to dla nas bardzo radosny dzień.

Tato pięknie bronił prawdy biblijnej. Zarzuty prokuratora nikogo nie ciekawiły, za to wszyscy z zapartym tchem słuchali ojca, który przez godzinę i czterdzieści minut przedstawiał zasady zawarte w Słowie Bożym. Mówił prosto i zrozumiale. Pracownicy sądu mieli łzy w oczach.

Serce przepełniała nam duma, że tato publicznie dał świadectwo prawdzie. Dalecy byliśmy od rozpaczy.

Uzupełnienie: W roku 1943 rząd niemiecki aresztował rodziców siostry Bzowi i za domniemaną współpracę z systemem sowieckim skazał na 25 lat więzienia. Uwolnili ich Rosjanie, którzy przed upływem roku wkroczyli do Mołdawii. Potem jednak władze radzieckie znów aresztowały ojca siostry Bzowi. W sumie przesiedział w więzieniach 20 lat.

[Napis]

Jak większość dzieci kochaliśmy tatę. Ale nawet nie dano nam się z nim pożegnać

[Ramka i ilustracje na stronach 186-189]

Wywiad z Tamarą Rawluk

Urodzona: 1940 rok

Chrzest: 1958 rok

Z życiorysu: Zesłana w roku 1951. Pomogła poznać prawdę biblijną mniej więcej 100 osobom.

Oto historia Hałyny. W roku 1958, gdy miała zaledwie 17 dni, jej rodziców aresztowano. Matkę z niemowlęciem wywieziono do syberyjskiego łagru i pozwolono jej się nim opiekować, dokąd miała pokarm, czyli przez pięć miesięcy. Potem musiała pójść do pracy, a dziecko do sierocińca. Mieszkaliśmy wtedy niedaleko, w obwodzie tomskim. Do naszego zboru przyszedł list od braci z pytaniem, czy nie mógłby ktoś wziąć do siebie dziewczynki, dopóki jej rodzice nie wyjdą na wolność. Kiedy go odczytywano, wśród zebranych rozległy się westchnienia. Byliśmy poruszeni tragicznym losem dziecka.

Dano nam trochę czasu do namysłu. Minął tydzień. Nikt się nie zgłosił. W tamtych ciężkich latach nikomu się nie przelewało. Na drugi tydzień mój starszy brat powiedział do mamy: „Weźmy tę dziewczynkę”.

Mama na to: „Wasieńka, jak ty to widzisz? Przecież jestem już stara i schorowana. Chyba wiesz, że wychowywanie czyjegoś dziecka to wielka odpowiedzialność. Człowiek nie zwierzę — to nie krówka ani cielątko. Chodzi o dziecko, w dodatku cudze”.

Brat odpowiedział: „Mamo, właśnie dlatego musimy ją wziąć, że ona nie jest zwierzątkiem. Wyobraź sobie dziewuszkę żyjącą w takich warunkach — w łagrze! Taką kruszynę, bezbronne niemowlę”. I dodał: „Czy nie powinniśmy pomyśleć o tym, że nadejdzie chwila, kiedy usłyszymy: ,Byłem chory, w więzieniu, głodny, a nie pomogliście mi’?”

Mama jeszcze się opierała: „To prawda, ale to jednak wielka odpowiedzialność: troszczyć się o cudze dziecko. Co będzie, jeśli jej się coś u nas stanie?”

Wasia nie ustępował: „A co będzie, jeśli tam jej się coś stanie?” Potem wskazał na mnie i powiedział: „Mamy Tamarę; jej będzie najłatwiej pojechać po dziecko. I każdy z nas zakasze rękawy, żeby pomóc je wychować”.

W końcu po długich namysłach i debatach postanowiliśmy, że pojadę do miejscowości Mariinski i zabiorę dziewczynkę z łagra. Bracia dali mi na drogę publikacje biblijne dla więźniów oraz aparat fotograficzny, żeby zrobić zdjęcie matce, ponieważ jej nie znaliśmy. Gdy dotarłam do obozu, nie pozwolono mi wnieść aparatu do środka, za to udało mi się przemycić pokarm duchowy. Kupiłam garnek, napełniłam go publikacjami, a na wierzch nalałam oleju. Kiedy przechodziłam przez bramę, wartownik nie sprawdził, czy pod olejem niczego nie ma, i w ten sposób przeniosłam całą zawartość.

Poznałam matkę dziecka, Lidiję Kurdas. I nawet przenocowałam w łagrze, bo trochę czasu trwało przygotowanie dokumentów potrzebnych dziecku na zewnątrz obozu. W taki oto sposób zabrałam Hałynkę do nas. Miała wtedy niewiele ponad pięć miesięcy. Otoczyliśmy ją troskliwą opieką, lecz mimo to bardzo się rozchorowała. Wzywani lekarze nie umieli powiedzieć, co jej dolega.

Uważali ją za moją córkę i robili mi wymówki: „Co z ciebie za matka? Dlaczego jej nie karmisz?” Baliśmy się powiedzieć, że została przywieziona z obozu. Nie wiedzieliśmy, co mamy robić. Ja po prostu płakałam i nic nie odpowiadałam, a lekarze krzyczeli na mnie i mamę, że jestem za młoda na małżeństwo i że sama jeszcze potrzebuję mleka. Miałam wtedy 18 lat.

Hałynka była tak chora, że z trudem łapała powietrze. Stanęłam pod schodami i błagałam: „Boże Jehowo, Boże Jehowo, jeśli to maleństwo ma umrzeć, to pozwól, żebym raczej ja umarła!”

Dziecko na oczach lekarzy zaczęło się dusić. Wtedy zawyrokowali: „Stan jest beznadziejny. Nie wyżyje, nie ma szans”. Powiedzieli tak przy mnie i przy mamie. Mama płakała. Ja się modliłam. Ale dziewczynka przeżyła. Mieszkała z nami siedem lat — dopóki nie wyszła na wolność jej matka — i przez cały ten czas nigdy już na nic nie chorowała.

Obecnie Hałyna mieszka w Charkowie. Jest Świadkiem Jehowy i pełni stałą służbę pionierską.

[Napis]

„Boże Jehowo, Boże Jehowo, jeśli to maleństwo ma umrzeć, to pozwól, żebym raczej ja umarła!”

[Ilustracja]

Od lewej: Tamara Rawluk (dawniej Buriak), Serhij Rawluk, Hałyna Kurdas, Mychajło Buriak i Marija Buriak

[Ilustracja]

Od lewej: Serhij i Tamara Rawluk, Mykoła i Hałyna Kujbida (dawniej Kurdas), Ołeksij i Lidija Kurdas

[Ramka na stronie 192]

Sprawozdanie nadzorcy obwodu (rok 1958)

„O trudnościach znoszonych przez naszych braci pewne pojęcie daje fakt, że prawie każdy Świadek jest śledzony przez mniej więcej dziesięciu członków Komsomołu. Poza tym wyobraźcie sobie donoszących sąsiadów, fałszywych braci, milicję, której wszędzie pełno, wyroki po 25 lat więzienia lub łagrów, zsyłki na Syberię, dożywotnie roboty przymusowe, kary więzienia obejmujące długotrwały pobyt w ciemnej celi — wszystko to zagraża komuś, kto wypowie kilka słów o Królestwie Bożym.

A jednak głosiciele są nieustraszeni. Bezgranicznie kochają Jehowę Boga, usposobieniem przypominają aniołów i bynajmniej nie myślą o zaprzestaniu walki. Rozumieją, że jest to dzieło Jehowy, które będzie kontynuowane aż do zwycięstwa. Wiedzą, wobec kogo mają być lojalni. Uważają to za szczęście, że mogą cierpieć dla Jehowy”.

[Ramka i ilustracja na stronach 199-201]

Wywiad z Serhijem Rawlukiem

Urodzony: 1936 rok

Chrzest: 1952 rok

Z życiorysu: Spędził 16 lat w więzieniach i obozach. Siedem razy musiał się przeprowadzać. Pomógł poznać prawdę mniej więcej 150 osobom. Jego żona Tamara opowiada o swych przeżyciach na stronach 186-189. Obecnie Serhij usługuje jako starszy w zborze Rohań pod Charkowem.

Przez siedem lat więziono mnie w obozie w Mordwie. Był to wprawdzie obóz specjalnie strzeżony, ale za mojego pobytu przenikało tu sporo naszych publikacji. Niektórzy strażnicy zabierali je do domu i czytali, a potem dawali bliższej i dalszej rodzinie.

Nieraz podczas drugiej zmiany przychodził do mnie strażnik i mówił: „Masz coś, Serhij?”

„Co mianowicie?” — odpowiadałem.

„Coś do czytania”.

„Będzie jutro rewizja?”

„Tak, na piątce”.

„Dobrze, na jednej pryczy zostawimy pod ręcznikiem Strażnicę. Proszę ją sobie wziąć”.

Rewizję rzeczywiście przeprowadzano i strażnik zabierał przygotowane czasopismo. Ale ponieważ byliśmy uprzedzeni, nie znajdowano nic więcej. W ten sposób niektórzy strażnicy współdziałali z nami. Prawda ich pociągała, lecz bali się, że stracą pracę. Bracia przebywali tu latami i personel miał możliwość dobrze im się przyjrzeć. Ludzie trzeźwo myślący nie mieli wątpliwości, że jesteśmy niewinni. Nie mogli jednak nic na ten temat mówić, żeby im nie zarzucono, że popierają Świadków Jehowy, za co zostaliby zwolnieni. Dlatego pomagali nam, ale nie przekraczali pewnych granic. Czytali nasze czasopisma i starali się ulżyć naszej doli.

W roku 1966 było nas w Mordwie około 300. Władze obozu znały datę Pamiątki i postanowiły, że w tym roku nie pozwolą nam jej obchodzić. Ostrzeżono nas: „Już i tak studiujecie Strażnicę, ale Pamiątkę wybijcie sobie z głowy. To się wam na pewno nie uda”.

Pracownicy przydzieleni do różnych jednostek mieli w tym dniu pełnić służbę aż do odwołania. Cały personel był w pogotowiu: nadzór, administracja, naczelnik.

My tymczasem udaliśmy się wszyscy na plac, gdzie codziennie rano i wieczorem musieliśmy stawać na apel. Spacerowaliśmy wokół placu, skupieni w gromadki według przynależności do poszczególnych zborów i grup. W każdej z nich jeden brat wygłaszał wykład, a inni słuchali.

Nie mieliśmy emblematów, więc poprzestaliśmy na przemówieniach. Wtedy w obozie nie było nikogo z ostatka. Do godziny 21.30 we wszystkich grupach — które przez cały czas spacerowały — uroczystość dobiegła końca.

Chcieliśmy jeszcze wspólnie odśpiewać pieśń. Zebraliśmy się w pobliżu łaźni, w miejscu najbardziej oddalonym od posterunku kontrolnego przy głównej bramie. Wyobraźmy sobie tajgę nocą i grupę 300 mężczyzn, z których co najmniej 80 do 100 połączyło swe głosy w śpiewie! Jakie potężne echo rozchodziło się po lesie! Pamiętam, że była to pieśń numer 25 ze starego śpiewnika, zaczynająca się od słów „On za mnie przelał krew”. Wszyscy ją znali. Czasem nawet żołnierze wołali z wieżyczek: „Zaśpiewajcie dwudziestą piątą!”

Kiedy zagrzmiał śpiew, cały personel pędem rzucił się z biur, żeby nas uciszyć. Ale na próżno, ponieważ śpiewających otoczyli zwartym kręgiem ci, którzy nie śpiewali. Strażnicy po prostu biegali jak szaleni dokoła, nie mogąc nic wskórać.

Po pieśni rozproszyliśmy się. Strażnicy nie wiedzieli, kto śpiewał, a przecież nie mogli wszystkich ukarać izolatką!

[Ramka i ilustracja na stronach 203, 204]

Wywiad z Wiktorem Popowiczem

Urodzony: 1950 rok

Chrzest: 1967 rok

Z życiorysu: Syn Mariji Popowicz (patrz wywiad na stronach 167-169), urodzony w więzieniu. Aresztowany w roku 1970 za głoszenie dobrej nowiny, cztery lata przesiedział w więzieniu. W sądzie podczas trwających trzy dni przesłuchań 35 osób zeznało, że Wiktor Popowicz głosił im ewangelię.

Tego, co spotkało Świadków Jehowy, nie należy uważać po prostu za los zgotowany ludziom przez ludzi. Nie da się wyjaśnić prześladowań ludu Bożego zrzuceniem całej winy na istniejący wtedy reżim. Większość urzędników wykonywała jedynie swoje zadania. Ich stosunek do nas zmienił się wraz ze zmianą rządu, my natomiast pozostaliśmy tacy sami. Wiedzieliśmy z Biblii, co jest prawdziwym źródłem naszych udręk.

Nie uważaliśmy się za bezbronne ofiary okrutnych ludzi. Pomocą w znoszeniu tych prób było dobre zrozumienie podniesionej w Edenie kwestii dotyczącej prawa Boga do sprawowania władzy. Kwestia ta nie została jeszcze ostatecznie rozstrzygnięta. Mieliśmy możliwość opowiedzenia się po stronie zwierzchnictwa Jehowy. Wiedzieliśmy, że przez zajęcie takiej postawy nie tylko działamy na korzyść innych, lecz przede wszystkim popieramy panowanie Władcy wszechświata. Z całą wyrazistością uświadamialiśmy sobie prawdziwe przyczyny istniejącego stanu rzeczy. Dodawało nam to sił do zachowania lojalności wobec Niego nawet w skrajnie trudnych sytuacjach. Poza poczynaniami ludzi dostrzegaliśmy bowiem coś więcej.

[Napis]

Nie da się wyjaśnić prześladowań ludu Bożego zrzuceniem całej winy na istniejący wtedy reżim

[Ramka i ilustracja na stronach 208, 209]

Wywiad z Mariją Pyłypiw

Urodzona: 1934 rok

Chrzest: 1952 rok

Z życiorysu: W roku 1951 pojechała na Syberię, żeby odwiedzić deportowaną siostrę. Tam zapoznała się z prawdą biblijną i po pewnym czasie została żoną zesłanego Świadka Jehowy.

Po śmierci ojca dom był pełen milicjantów: zarówno lokalnych funkcjonariuszy, jak i z okręgu. Poinformowali nas, że mamy nie śpiewać ani się nie modlić. Odrzekliśmy, że prawo nie zabrania modlitw. Zapytali, gdzie się odbędzie pogrzeb, i gdy im powiedzieliśmy, odeszli.

Bracia przyszli wcześnie. Co prawda, zgromadzanie się było zakazane, ale nie dotyczyło to uczestnictwa w pogrzebie. Zaczęliśmy przed wyznaczonym czasem, bo wiedzieliśmy, że zjawi się milicja. Ledwie jeden z braci zaczął się modlić, nadjechała ciężarówka z milicjantami. Brat zakończył modlitwę, po czym ruszyliśmy w stronę cmentarza.

Szli za nami. Pozwolili nam wejść na cmentarz. Kiedy brat ponownie zwrócił się do Boga w modlitwie, chcieli go aresztować. Ale siostry ani myślały na to pozwolić. Ponieważ funkcjonariuszy było wielu, zgrupowałyśmy się wokół brata. W powstałym zamieszaniu jednej z nas udało się wyprowadzić go z cmentarza i zniknąć z nim między budynkami. Akurat przez wieś przejeżdżał samochodem jego znajomy i zabrał brata. Milicjanci przeszukali całą okolicę, ale na próżno. W końcu odjechali.

Siostry często broniły braci. Zwykle to mężczyźni bronią kobiet, ale w tamtych czasach musiało być na odwrót: siostry osłaniały braci. Zdarzyło się tak wiele razy.

[Napis]

W tamtych czasach musiało być na odwrót: siostry osłaniały braci

[Ramka i ilustracja na stronach 220, 221]

Wywiad z Petrem Własiukiem

Urodzony: 1924 rok

Chrzest: 1945 rok

Z życiorysu: W latach 1951-1965 na zesłaniu. Kiedy z rodziną osiedlił się na miejscu zsyłki, jego syn wkrótce rozchorował się i zmarł. W następnym roku stracił żonę wskutek powikłań, których nabawiła się po urodzeniu drugiego syna. Brat Własiuk został sam z niemowlęciem. W roku 1953 powtórnie się ożenił i odtąd oboje opiekowali się dzieckiem.

Należałem do ukraińskich zesłańców wywiezionych na Syberię w 1951 roku. Co ciekawe, nie baliśmy się. Jehowa dawał braciom takiego ducha, że naprawdę mieli wiarę. Świadczyły o tym ich wypowiedzi. Nikt z nas przenigdy nie wyruszyłby z własnej woli głosić ewangelię na tak odległych terenach. Najwidoczniej Jehowa Bóg pozwolił, żeby tam nas przesiedlono. Później władze przyznały: „Zrobiliśmy wielki błąd”.

Bracia zapytali: „Mianowicie jaki?”

„Taki, że was tu przywieźliśmy, bo teraz i tutaj nawracacie ludzi!”

Bracia na to: „To nie jest wasz ostatni błąd”.

Ich druga wielka pomyłka polegała na tym, że kiedy ogłoszono amnestię, nie pozwolili nam wrócić do domu. Powiedzieli: „Jedźcie gdzie chcecie, byle nie do domu”. Dopiero potem przyszło im pożałować tej decyzji. W następstwie takich posunięć dobra nowina została rozgłoszona po całym Związku Radzieckim.

[Ramka i ilustracja na stronie 227]

Wywiad z Anną Wowczuk

Urodzona: 1940 rok

Chrzest: 1959 rok

Z życiorysu: W latach 1951-65 na zesłaniu. Miała dziesięć lat, gdy wywieziono ją na Syberię. W latach 1957-1980 zatrudniona przy tajnej produkcji publikacji biblijnych.

Funkcjonariusze KGB często próbowali wyciągnąć od nas nazwiska braci. Pokazywali nam ich zdjęcia. Mówiłam wtedy: „Niczego się ode mnie nie dowiecie. Nie znam nikogo, jeśli wy pytacie”. Tak im zawsze odpowiadaliśmy. Potem, wkrótce po ślubie, spotkałam w Angarsku szefa miejscowego KGB. Często wzywał mnie na przesłuchania i dobrze mnie znał.

Zdziwił się: „Powiedzieliście, że nie znacie Stepana Wowczuka, jak to więc możliwe, że jesteście teraz jego żoną?”

Odrzekłam: „Czy to nie dzięki wam go poznałam, kiedy pokazaliście mi go na zdjęciu?”

Aż klasnął w ręce: „No tak! Znowu nasza wina!”

Uśmialiśmy się obydwoje. To było zabawne przeżycie.

[Ramka i ilustracja na stronach 229, 230]

Wywiad z Sofiją Wowczuk

Urodzona: 1944 rok

Chrzest: 1964 rok

Z życiorysu: W latach 1951-1965 na zesłaniu. Miała siedem lat, kiedy wywieziono ją na Syberię z mamą, siostrą i bratem.

Kiedy przyjechaliśmy na Syberię, powiedziano nam, że zostaniemy tu do końca życia. Nie wyobrażaliśmy sobie, iż kiedykolwiek odzyskamy wolność. W Strażnicy czytaliśmy o kongresach odbywających się w innych krajach i błagaliśmy Jehowę, aby choć raz w życiu być na takim zgromadzeniu. Jehowa rzeczywiście nam pobłogosławił. W roku 1989 pojechaliśmy do Polski na międzynarodowy kongres Świadków Jehowy. Nie da się opisać nastroju radości i uniesienia, który nas wtedy ogarnął.

Polscy bracia przyjęli nas bardzo serdecznie. Spędziliśmy u nich cztery dni. Uczestniczyliśmy w zgromadzeniu! Byliśmy zachwyceni możliwością coraz lepszego poznawania Jehowy i czerpania pouczeń z Jego Słowa. Serca rozpierało nam uczucie szczęścia. Każdy każdemu opowiadał o swoich przeżyciach. Spotkało się tam tyle narodowości, a jednak wszyscy byli naszymi braćmi! Spacerując po stadionie, upajaliśmy się atmosferą pokoju. Po wszystkim, co wycierpieliśmy w ciągu tylu lat zakazu, wydawało się nam, że jesteśmy już w nowym świecie. Nikt nie używał wulgarnych słów, wszędzie było czysto i pięknie. Po programie nie rozchodziliśmy się od razu. Zostawaliśmy jakiś czas na stadionie, żeby się nacieszyć swoim towarzystwem i rozmowami. Tłumacze pomagali nam się porozumieć. Ale nawet gdy się nie rozumieliśmy, ściskaliśmy się i całowali. Przepełniała nas radość.

[Ramka i ilustracja na stronach 243, 244]

Wywiad z Romanem Jurkewiczem

Urodzony: 1956 rok

Chrzest: 1973 rok

Z życiorysu: Sześć lat przebywał w łagrach, skazany za chrześcijańską neutralność. Od 1993 roku członek ukraińskiego Komitetu Oddziału.

Znajomość prawdy sprawia, że jesteśmy gotowi pomagać bliźnim. Było to wyraźnie widoczne podczas wielkiej powodzi w roku 1998. Z dnia na dzień setki ludzi na Zakarpaciu straciło dach nad głową i dorobek całego życia.

Już na drugi dzień zjawili się tutaj nasi bracia i utworzyli komitety pomocy. Miały one określić, co konkretnie należy zrobić dla poszczególnych rodzin oraz wsi. Najbardziej ucierpiały dwie miejscowości, Wary i Wyszkowe. W ciągu 2—3 dni powstał szczegółowy plan, jaka pomoc zostanie udzielona danej rodzinie i przez kogo. Potem przyjechały ciężarówki, z których wysiedli bracia uzbrojeni w łopaty i zaczęli odgarniać góry błota.

Ku zdumieniu powodzian przywieźli suche drewno. Dziwili się zwłaszcza ludzie nie będący Świadkami. Na terenie, gdzie brygada braci usuwała zwały mułu, reporter zagadnął naszą siostrę z Wyszkowego: „Czy pani zna tych ludzi?”

Odpowiedziała: „Nie za bardzo, bo posługujemy się różnymi językami: rumuńskim, węgierskim, ukraińskim i rosyjskim. Wiem tylko, że to moi bracia i moje siostry i że pośpieszyli mi z pomocą”.

Nasi bracia już po 2—3 dniach przysłali niezbędne artykuły i zatroszczyli się o ewakuowanych. W ciągu pół roku odbudowali domy niemal wszystkim współwyznawcom. Świadkowie byli pierwszymi, którzy powrócili na tereny zniszczone powodzią, by się wprowadzić do nowych domów.

[Wykres na stronie 254]

[Patrz publikacja]

Pionierzy stali na Ukrainie (1990-2001)

10 000

8000

6000

4000

2000

0

1990 1992 1993 1994 1995 1996 1997 1998 1999 2001

[Wykres na stronie 254]

[Patrz publikacja]

Świadkowie Jehowy na Ukrainie * (1939-2001)

120 000

100 000

80 000

60 000

40 000

20 000

0

1939 1946 1974 1986 1990 1992 1994 1996 1998 2001

[Przypis]

^ ak. 582 W latach 1939-1990 liczby przybliżone

[Mapy na stronie 123]

[Patrz publikacja]

UKRAINA

WOŁYŃ

GALICJA

Lwów

RUŚ PODKARPACKA (ZAKARPACIE)

BUKOWINA

KIJÓW

Charków

Dniepropetrowsk

Ługańsk

Zaporoże

Donieck

Odessa

KRYM

MORZE CZARNE

TURCJA

BUŁGARIA

RUMUNIA

MOŁDAWIA

POLSKA

BIAŁORUŚ

ROSJA

[Całostronicowa ilustracja na stronie 118]

[Ilustracja na stronie 127]

Wojtech Czechi

[Ilustracja na stronie 129]

Pierwsze większe zgromadzenie w galicyjskim Borysławiu, sierpień 1932 roku

[Ilustracja na stronie 130]

Zjazd w zakarpackim Sołotwynie, rok 1932

[Ilustracja na stronie 132]

Przez 40 lat tłumacze Marija i Emil Zaryccy wiernie wywiązywali się ze swego zadania

[Ilustracja na stronie 133]

W latach 1927-1931 w tym domu w Użhorodzie mieścił się pierwszy na Ukrainie skład naszej literatury

[Ilustracja na stronie 134]

Grupa udająca się autobusem do służby w okolicach Rachiwa w Karpatach, rok 1935: (1) Wojtech Czechi

[Ilustracja na stronie 135]

Stara płyta gramofonowa z przemówieniem „Religia a chrystianizm” nagranym po ukraińsku

[Ilustracja na stronie 136]

Zbór w Kosmaczu, rok 1938: (1) Mykoła Wołoczy, który miał dwa konie i jednego sprzedał, żeby kupić gramofon

[Ilustracja na stronie 137]

Gorliwy głosiciel Ludwik Kinicki, serdecznie wspominany przez wielu braci, zginął w hitlerowskim obozie koncentracyjnym, do końca wiernie służąc Jehowie

[Ilustracje na stronie 142]

Illa Howuczak (u góry po lewej — udaje się z Onufrijem Rylczukiem do służby kaznodziejskiej w górach; obok — z żoną Paraską) został stracony przez gestapowców, którym zadenuncjował go ksiądz katolicki

[Ilustracja na stronie 146]

Anastasija Kazak (1) oraz inni Świadkowie z obozu koncentracyjnego Stutthof

[Ilustracje na stronie 153]

Iwan Maksymiuk (z żoną Jewdokiją) i jego syn Mychajło (po prawej) wytrwali w próbie wiary

[Ilustracja na stronie 158]

Jedne z pierwszych publikacji biblijnych po ukraińsku

[Ilustracja na stronie 170]

W wieku 20 lat Hryhorij Melnyk musiał zapewnić utrzymanie młodszemu rodzeństwu — dwom braciom i siostrze

[Ilustracja na stronie 176]

Piętnaście lat więzienia nie zachwiało wiary Mariji Tomiłko

[Ilustracja na stronie 182]

Przebywający w więzieniu Nucu Bokocz podczas krótkiego widzenia z córką, rok 1960

[Ilustracje na stronie 185]

Lidija i Ołeksij Kurdasowie (powyżej) — zostali aresztowani, gdy ich córeczka Hałynka miała zaledwie 17 dni, a później umieszczeni w oddzielnych obozach; trzyletnia Hałynka Kurdas (po prawej) — zdjęcie z roku 1961, kiedy rodzice dziewczynki byli jeszcze w więzieniu

[Ilustracja na stronie 191]

Hannę Szyszko i Jurija Koposa aresztowano w nocy tuż przed wyznaczonym na następny dzień ślubem i skazano na dziesięć lat pozbawienia wolności. Pobrali się po upływie tego okresu

[Ilustracja na stronie 191]

Jurij Kopos prawie jedną trzecią stulecia spędził w radzieckich więzieniach i łagrach

[Ilustracja na stronie 194]

Pawło Ziatek poświęcił całe życie służbie dla Jehowy

[Ilustracja na stronie 196]

List do braci w ZSRR napisany przez Nathana H. Knorra 18 maja 1962 roku

[Ilustracja na stronie 214]

Bunkier na wschodzie Ukrainy — w takich miejscach powielano publikacje biblijne dla Ukrainy i innych części Związku Radzieckiego

[Ilustracja na stronie 216]

U samej góry: zalesione wzgórze w głębi Karpat, gdzie w tajnym bunkrze działała drukarnia nadzorowana przez Iwana Dziabkę

[Ilustracja na stronie 216]

Powyżej: Mychajło Diołoh, który dostarczał papier Iwanowi Dziabce, siedzi obok dawnego wejścia do bunkra

[Ilustracja na stronie 216]

Po prawej: Iwan Dziabko

[Ilustracja na stronie 223]

Beła Mejsar 21 lat spędził w więzieniach i łagrach; w tym czasie jego wierna żona Regina często go odwiedzała — w sumie pokonała 140 000 kilometrów

[Ilustracja na stronie 224]

W roku 1971 sługą kraju został Mychajło Dasewicz

[Ilustracja na stronie 233]

Ukraina była pierwszą republiką ZSRR, w której doszło do rejestracji wyznania Świadków Jehowy (28 lutego 1991 roku)

[Ilustracje na stronie 237]

7402 osoby ochrzczone na międzynarodowym kongresie w Kijowie to w nowożytnej historii ludu Bożego rekordowa liczba ochrzczonych podczas jednego zgromadzenia

[Ilustracja na stronie 246]

Zakończenie pierwszej klasy Kursu Usługiwania, początek 1999 roku, Lwów

[Ilustracja na stronie 251]

Powyżej: w latach 1995-2001 w tym kompleksie Sal Królestwa mieszkała rodzina Betel

[Ilustracja na stronie 251]

W środku: dom, w którym rodzina Betel mieszkała w latach 1994-1995

[Ilustracja na stronie 251]

Poniżej: Sala Królestwa w miejscowości Nadwirna — pierwszy obiekt zbudowany w ramach nowego programu budowy Sal Królestwa na Ukrainie

[Ilustracje na stronach 252, 253]

(1-3) Niedawno oddane do użytku ukraińskie Biuro Oddziału

[Ilustracja na stronie 252]

(4) Komitet Oddziału, od lewej: (siedzą) Stepan Hlinski i Stepan Mykewicz; (stoją) Andrij Semkowicz, Roman Jurkewicz, John Didur i Jürgen Keck

[Ilustracja na stronie 253]

(5) Teodor Jaracz przemawia podczas oddania do użytku ukraińskiego Biura Oddziału 19 maja 2001 roku